na Siwy Wierch
(3 pażdziernika 2008)
Wyżnia Huciańska Przełęcz (Vyšne Hutianske sedlo) Biała Skała (Biela skala) Siwy Wierch (Sivý vrch) przełęcz Palenica (sedlo Pálenica) Zuberzec (Zuberec) - Wyżnia Huciańska Przełęcz
trasa: niezbyt męcząca, prowadzi przez malownicze
dolomitowe "skalne miasto"; dwa umiarkowanie trudne miejsca
czas (bez odpoczynków): ok. 6 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 17 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Dzwoni budzik. Miałem nadzieję, że nocna
ulewa skończy się wraz z nastaniem świtu. Nic z tego.
V: Budzisz mnie. Jaka pogoda?
W: Pada.
V: Ojoj...
W: Tak czy siak idziemy. Za godzinę może zrobić się ładnie.
V: Ale na Raczkową Czubę? Szlag nas trafi w połowie Chochołowskiej.
W: Racja.
V: Może jedźmy dziś na Słowację?
W: Baraniec czy Siwy Wierch?
V: Siwy Wierch.
W: Dobrze. Krótsza wycieczka będzie lepsza na taką pogodę.
V: Za oknem mgła. Podobno wyżej leży śnieg, niestety
nie możemy tego zobaczyć.
W: Pakujemy więc do plecaków raki, tak na wszelki wypadek.
V: Wsiadamy do samochodu i ruszamy. Mijamy Chochołów, Suchą Horę, Vitanovą i
dojeżdżamy do Oravic. Co to?
W: No tak, przecież tu są baseny termalne!
V: Mijamy odkryte baseny, nad którymi unoszą się kłęby pary. Obok jest wyciąg
narciarski. Pomyśl tylko - zimą można wskoczyć niemalże wprost ze stoku do gorącej wody.
W: Według Nyki dalsza droga będzie w fatalnym stanie.
V: Chyba jednak od czasu wydania przewodnika została wyremontowana,
bo nawierzchnia jest nowa i równa.
W: Dojeżdżamy do Zuberca. W punkcie informacji turystycznej
kupuję korony i dowiaduję się, że samochód można zostawić w okolicach
Przełęczy Huciańskiej.
V: Jedziemy jeszcze kilka
kilometrów, mijamy kamieniołom i docieramy do punktu wyjścia szlaku.
Parkujemy pod płotem pobliskich zabudowań i wyruszamy.
W: Jak leje...
V: Otoczenie nie wygląda najlepiej: błotnista
droga przez skryty za kurtyną deszczu las. Otuchy dodają stojące
przy ścieżce tabliczki informujące co sto metrów o wysokości.
W: Przypomina mi się początek szlaku przez Krowi Żleb.
V: Słyszę jakieś głosy! Chyba ktoś za nami idzie.
W: Jak widać nie jesteśmy jedynymi wariatami wybierającymi się w góry przy
takiej pogodzie.
V: Przystajemy pod drewnianą wiatą; w tym
czasie dogania nas trójka turystów, o dziwo okazują się Polakami.
W: Rozmawiamy przez chwilę i pozwalamy im się wyprzedzić
.
V: Dalej ścieżka robi się bardziej stroma i błotnista.
W: W końcu wychodzimy z lasu. Tuż przed nami majaczą we mgle białe dolomitowe ściany.
V: Ścieżka rozwidla się. Którędy idziemy?
W: Nie wiem. Spróbuję w lewo. Podchodzę kilkanaście metrów pod skały. Chyba nie tędy, nie
widzę oznaczeń.
V: Czekaj, sprawdzę drugą odnogę. Jest znak! Tędy.
W: Idziemy ścieżką kluczącą między fragmentami lasu, kosówki i hal. W którymś miejscu
doganiamy i wyprzedzamy naszych znajomych.
V: Pogoda poprawia się odrobinę - zamiast ciągłego opadu
moczą nas kolejne fale deszczu.
W: Szlak biegnie teraz głównym grzbietem, raz w górę, raz w dół, omijając trudniejsze miejsca
bokiem. Niedługo dojdziemy do skałek.
V: Faktycznie naszym oczom
ukazują się dolomitowe kominy, bramki, wąwoziki - prawdziwe
skalne miasto, spowite magiczną mgłą. Piękne!
W: Deszcz przestał padać, za to zaczyna wiać.
V: Kluczymy między skałkami. W końcu docieramy do
pierwszego łańcucha.
W: Przejście krótkiego, ale stromego i wąskiego kominka okazuje się trudne.
V: Jest bardzo ślisko, ciężko znaleźć chwyty w gładkiej skale. Wykonuję malowniczy
wygibas i pokonuję przeszkodę
.
Ty blokujesz się w tym samym miejscu. Daj rękę.
W: Wciągasz mnie na górę. Dalej znowu zwykła ścieżka.
V: O rany, jaka dziura!
W: Nyka wspominał o jaskini. Podobno największa w tym masywie.
V: Dochodzimy do drugiego łańcucha, w równie nieprzyjemnym
miejscu.
W: Za łańcuchem ścieżka pnie się stromo w górę, a po chwili wyłania się szczyt
.
V: Chcę być pierwsza!
W: Ruszasz biegiem.
V: Pierwsza!!!
W: Na szczycie wieje. I oczywiście nic nie widać. Przez zbitą warstwę chmur nad
głowami przebija gdzieniegdzie niebo; jesteśmy jednak za nisko, by zobaczyć morza mgieł.
Na moment odsłania się Salatyn, niestety chowa się prawie natychmiast.
V: Siadamy po zawietrznej stronie, jemy kanapki i
zastanawiamy się, co dalej. Może wróćmy jakoś inaczej?
W: Jeśli zejdziemy do Zuberca przez Palenicę, będziemy musieli maszerować kilka kilometrów
szosą do samochodu. Ale zobaczymy coś więcej. Czasu mamy wystarczająco dużo.
V: Robimy sobie zdjęcie
i ruszamy w stronę Palenicy.
W: Początkowo schodzimy skalistym grzbietem, który przechodzi następnie w
rozległą "połoninę"
.
V: Już prawie płasko, gdzie ta przełęcz? Idziemy błotnista
ścieżką w tunelu w kosówce.
W: Miejscami całą szerokość ścieżki zajmują wielkie kałuże.
V: A to co? Ktoś szedł boso? Niemożliwe. Co to za ślad? Robi
mi się gorąco. To świeże tropy misia!
W: Chyba młody, poza tym mógł iść tędy wczoraj.
V: Nie, przecież pada deszcz! Muszą być świeże. Co teraz?
W: Musimy głośno rozmawiać. Podobno niedźwiedzie nie lubią, jak się je
zaskoczy, ale jeśli usłyszą ludzi z daleka, to same schodzą im z drogi.
V: Nie do końca przekonana rozglądam się niepewnie wokoło. Wszędzie gęsta kosówka,
miś na pewno jest gdzieś na ścieżce przed nami. Ruszamy paplając byle co, byle
głośno. Co chwila napotykamy odciśnięte w miękkim błocie ślady. Wielkością
przypominają małe stopy ludzkie, jednak są wyraźnie szersze; przywodzą na myśl tropy yeti.
W: Za którymś zakrętem ścieżki natykamy się na tabliczkę "sedlo Palenica". A obok "Medved'ove
teritorium. Nebivakujte!"
V: No tak. Teraz wszystko jasne.
W: Ruszamy w dół żółtym szlakiem.
V: Miś chyba poszedł prosto grzbietem, bo ślady znikły.
W: Pewnie, widziałaś, ile tam miał jagódek. Powoli zaczynam żałować, że nie zrobiliśmy
zdjęcia tych śladów.
V: Przed nami słychać głosy. Wkrótce wyprzedzamy czwórkę
słowackich turystów.
W: Idziemy leśną ścieżką
,
która potem staje się szeroką, równą drogą
.
V: Daleko jeszcze?
W: Według GPS-a przeszliśmy dopiero jedną trzecią drogi do Zuberca.
V: Nie żartuj.
W: Naprawdę. Ale niedługo wyjdziemy z lasu.
V: Wkrótce faktycznie stajemy przy wiacie TANAP-u, na skraju
zszarzałych pastwisk.
W: Patrz! Wygodna szutrowa droga.
V: Przed nami jeden ze Słowaków,
którzy w miedzyczasie nas wyprzedzili, macha zawzięcie
kijkami do swoich towarzyszy. Okazuje się, że szeroka droga zawraca łukiem w stronę lasu,
a szlak biegnie na przełaj przez łąki. Nie ma tu żadnej ścieżki, jedynie oznaczenia gdzieniegdzie
na palikach ogrodzeń
.
W: Idziemy po mokrej trawie w stronę widocznego w dole Zuberca
.
V: Oznaczenia znikają, poruszamy się na wyczucie.
W: Na obrzeżach Zuberca stoją zabudowania wyglądające na PGR. Widać drogę w dole, ale teren jest
ogrodzony, a na dodatek płynie tam jakaś rzeczka. Trudno, idziemy na wprost.
V: Posuwamy się trawiastym grzbietem, wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego. W pewnej
chwili natrafiamy na dziurę; po drugiej stronie drutów widać wyraźną ścieżkę.
W: Ścieżka na pewno dokądś prowadzi.
V: Miny nam rzedną, gdy musimy przedzierać się przez
gęste chaszcze. Nagle gąszcz się
kończy i stajemy na niewielkiej skarpie. U jej stóp pasie się koza. Zbiegamy na dół.
W: Koza przygląda się nam podejrzliwie. Ale przekroczymy potok?
V: Z pastwiska wychodzimy na drogę, która przekracza potok
klasycznym brodem. Dla piechurów ułożone są nawet wysepki z kamieni.
W: Wyjmujemy jeszcze raz kijki. Nie mam ochoty wykąpać się na koniec wycieczki.
V: Ruszamy szosą w stronę centrum Zuberca.
W: Patrz, kto do nas przyszedł!
V: Podchodzi do nas wielkie, kudłate, owczarkopodobne psisko.
W: Przepraszam, kolego, nie mamy nic do jedzenia.
V: Pies nie chce się odczepić. Bez ceregieli
wpycha się między nas i idzie wiernie
"przy nodze". W końcu skręca do którejś z chałup.
W: Docieramy wreszcze do punktu informacji turystycznej, gdzie dowiadujemy się, że
ostatni autobus już odjechał. Nie ma wyboru - musimy iść na piechotę.
V: Daleko?
W: Z pięć kilometrów.
V: Mijamy ostatnie zabudowania Zuberca, gdy zaczyna znowu lać.
W: Dawno nie padało. Szlag by trafił tę pogodę!
V: Patrz! Krokusy!
Niemożliwe. W październiku?!
W: Niesamowite. Jakaś anomalia przyrodnicza.
V: Co chwila pytam: "daleko jeszcze?". Niestrudzenie
sprawdzasz dystans GPS-em.
W: Mijamy olbrzymi kamieniołom i żwirownię. Jeszcze kilometr.
V: Ale pod górę! Już nie mogę...
W: Wreszcie docieramy do samochodu. Przy wejściu na szlak gromadka turystów.
V: Mijając kamieniołom zwalniam, żebyś mógł
zrobić kilka zdjęć. Przejeżdżamy przez Zuberec; w Habovce skręcamy na Orawice.
W: Zaraz, zaraz. Rano jechaliśmy jakoś inaczej. Ale według mapy nie ma tu innej drogi.
Wszystko wyjaśnia się, gdy dojeżdżamy po chwili do nowej drogi. Rozumiem:
szosa z Orawic prowadzi prosto do Zuberca; musiała powstać niedawno, skoro nie ma jej
na mapach.
V: W orawickich basenach pluskają się ludzie. Ale fajnie...
W: W końcu dojeżdżamy do Zakopanego. Fajna wycieczka, musimy powtórzyć w ładną pogodę.
V: Dobrze, że nie padało przez cały czas.
PS: W: Widziane przez nas krokusy nie były
anomalią, lecz zimowitami jesiennymi lub jesiennymi gatunkami krokusów. Niestety nie
zrobiliśmy zdjęcia wnętrza kwiatu, więc
nie mamy możliwości rozróżnienia tych gatunków.
V: Nigdy dotąd nie słyszałam o jesiennych krokusach.
by v&w