na halę Wodenalm
(7 czerwca 2008)

Matrei in Osttirol - Dolina Virgental - Zedlach Wodenalm Strumerhof Gruben Prossegg - Matrei in Osttirol


otwórz mapkę w nowym oknie

trasa: łatwa, łagodna, bardzo długa; w dużej części prowadzi bitą drogą
czas (bez odpoczynków): ok. 12 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 25 km

  zobacz trasę (wizualizacja 3D)

  zobacz profil wysokościowy trasy

W: Od momentu, gdy tu jesteśmy, intryguje mnie wysoki, skalisty szczyt górujący nad Matrei . Podczas poprzednich wycieczek przyjrzałem się dokładniej podejściu i wygląda na to, że nie powinno być problemu.
V: A jak się nazywa ta góra?
W: Wydaje mi się, że to Plantissbichl. Ma 2160 metrów. Dalej są wyższe szczyty, ale chyba ich stąd nie widać. Ciężko stwierdzić, bo przez dwa dni wszystko tonęło w chmurach.
V: A jak pójdziemy?
W: Na sam szczyt nie ma szlaku, ale podejdziemy granią z hali Wodenalm.
V: Wyruszamy przez zachmurzone Matrei. Spomiędzy chmur przebijają miejscami kontury okolicznych szczytów .
W: Idziemy drogą do Virgen, zboczami doliny Virgental .
V: Po drugiej stronie doliny stoi uroczy kościółek w stylu romańskim, wyglądający na bardzo stary .
W: Widziałem go w przewodniku i nawet przez kamerkę internetową. Musi to być rzeczywiście cenny zabytek.
V: Schodzimy na boczną drogę do Zedlach, pnącą się zboczami doliny.
W: Zaczyna padać, właściwie lać. Szlag by trafił tą pogodę.
V: Mijamy kolejne tabliczki, stare i nowe, upamiętniające różnych ludzi, którzy w tym miejcu zginęli w lawinach, wypadkach samochodowych. Jakaś pechowa ta droga.
W: Dochodzimy wreszcie do Zedlach. Na rozstaju dróg stoi oryginalna wiata, będąca równocześnie przystankiem i punktem informacyjnym .
V: Jest tu drewniana księga opisująca historię miejscowości, zdjęcia różnych sławnych zedlachczyków i fantastyczna mapa okolicy, ułożona z kolorowej mozaiki . W okienku wiaty stoi skrzynka z czerwoną pelargonią.
W: Po drugiej stronie Virgentalu z białej ściany chmur wyłaniają się zarysy szczytów . Niestety cały czas leje. Wyruszamy w dalszą drogę.
V: Na moment deszcz słabnie.
W: Próbuję zrobić panoramę. Na zdjęciach niewiele widać, ale być może to będą najlepsze widoki z dzisiejszej wycieczki .
V: Oby nie. Dziś ostatni dzień naszego pobytu w Alpach i jak dotąd nie mieliśmy ani jednego dnia ładnej pogody. Markotni wleczemy się dalej.
W: Dochodzimy do rozstaju dróg: w prawo do Gasthausu Strumerhof, w lewo do Zedlacher Paradies.
V: Ciekawe, cóż to jest ten zedlachski raj? Jakiś rezerwat czy co?
W: Skręcamy w lewo. Po chwili asfaltowa droga się kończy. Przy zakazie ruchu mija nas zjeżdżający z góry dżip.
V: Wchodzimy w las, by po kilkuset metrach dojść do soczyście zielonej polany z ławkami i tablicami informacyjnymi.
W: Tu jest chyba jakaś ścieżka dydaktyczna.
V: Przebiegam wzrokiem tekst na tablicach. Aha, już wiem. Mieszkańcy Zedlach od wielu lat dbali o ten las, dlatego jest taki piękny i nazwano go rajem. Pozostałe tablice opowiadają o florze i faunie Parku Narodowego Wysokie Taury.
W: Kawałek dalej są kolejne tablice, a przy nich dwumetrowa drewniana mrówa .
V: Świetna! Obok jest jakaś ścieżka.
W: Studiuję mapę. Na Wodenalm prowadzi kilka ścieżek, ale chyba najwygodniej będzie iść cały czas drogą, która biegnie łagodnymi zakosami.
V: Człapiemy drogą. Przy skrzyżowaniach z kolejnymi ścieżkami stoją słupki podajające wysokość. Przez niewielkie nachylenie drogi metry przybywają nam bardzo wolno.
W: Zza kolejnego zakrętu wyłania się drewniana brama, przegradzająca nam drogę. Otwieramy ją i po chwili stoimy przy drewnianym domu z tabliczką "Jausenstation Wodenalm" .
V: Kompletnie mokrzy, w deszczu i błocie zmieniamy spodnie na nieprzemakalne. Coś jemy, popijamy herbatę, zniechęceni paskudną pogodą.
W: Spoglądam na naszą dalszą trasę. Skalista góra jest ewidentnie wyższa niż 2160 m, to musi być coś innego. Tak, to Hintereggkogel.
V: No a Plantissbichl?
W: To będzie to zielone wzniesienie w grani sporo niżej. Tam możemy dojść, jest dość blisko. Bo na Hintereggkogel w tym deszczu nie mam za bardzo ochoty się pchać, zresztą widzę, że ty też nie.
V: Krowa!
W: Z pastwiska poniżej drogi maszeruje w naszą stronę alpejska krowa w czerwone łaty. Mija nas obojętnie, podchodzi pod drzwi domu, ryczy donośnie.
V: Melduje się, że przyszła.
W: Napiła się i po chwili wraca spokojnie na pastwisko.
V: W suchych spodniach i po wypiciu ciepłej herbaty robi mi się nieco lepiej.
W: To co, wejdziemy na Plantssbichl?
V: Dobrze.
W: Ruszamy drogą przez zieloną łąkę . Praktycznie już nie pada. Dochodzimy do miejca, gdzie drogę przegradza ogrodzenie z drutu kolczastego.
V: Oj! Trzeba górą.
W: Przechodzimy ponad drutem. Przed nami widać kolejne płoty. Cała hala podzielona jest na pastwiska. Jak tu iść?
V: Są oznaczenia szlaku. Dobrze idziemy.
W: Oznaczenia może i są, ale ścieżki już nie ma. Robi się stromo. Zza chmur nieśmiało wygląda słońce i jest coraz cieplej.
V: Bardzo malownicza jest ta hala - rozrzucone gdzieniegdzie na soczyście zielonym zboczu drewniane bacówki przywodzą mi na myśl opowieść o Heidi.
W: Którędy by tu pójść? Powyżej łąki rośnie las, nie bardzo wiadomo, którędy prowadzi ścieżka na szczyt. Po lewej w strome zbocze wrzyna się coś w rodzaju trawiastego żlebu. Spróbujmy tędy. Rany, jak mi gorąco!
V: Trawersujemy strome zbocze w kierunku żlebu. Z początku idzie się nim całkiem dobrze, jednak wkrótce robi się tak stromo, że posuwamy się niemal na czworakach, zsuwając się co trzy kroki po mokrej trawie.
W: Czekan byłby tu jak znalazł.
V: Wyprzedzasz mnie nieco.
W: Dochodzę do miejsca, gdzie żleb zanika i robi się jeszcze bardziej stromo. Ciężko dysząc, zastanawiam się, co teraz.
V: Zniecęcona dowlekam się do ciebie. Bez sensu! Na jakiej wysokości jesteśmy?
W: 1980 metrów. Jeszcze prawie dwieście do góry, ale niewiadomo, którędy. Przez tę gęstwinę?
V: Siadamy zrezygnowani.
W: Właściwie czy mamy obowiązek zdobyć ten szczyt? Z tej łaki parę metrów pod nami jest przepiękny widok. Chmury się podnoszą, odsłaniając kolejne szczyty. Świeci słońce. Zróbmy sobie piknik .
V: Z ulgą zsuwamy się na mniej nachyloną część hali. Pozbywamy się kurtek. Ty chwytasz aparat i odchodzisz kilka krokrów w bok, by objąć jak najszerszą panoramę (panorama z Wodenalmu patrz >> tu), ja zdejmuję kompletnie mokre skarpety i wystawiam stopy na słońce .
W: Chmury nie zniknęły całkowicie, szczyty odsłaniają się i chowają w różnych konfiguracjach . Robię więc pokilka powtórzeń tych samych ujęć, żeby potem wybrać najlepsze.
V: Zjedzmy sobie milkę, w końcu jesteśmy w Alpach .
W: Czując na skórze działanie ultrafioletu, ociągając się ruszamy wreszcie w dół . Pokonujemy kolejne druty kolczaste i maszerujemy drogą w kierunku Wodenalmu .
V: Co chwila zatrzymujemy się, by zrobić kolejne zdjęcie .
W: Przejrzystość powietrza jest świetna. W dół doliny Tauerntal, daleko za Lienzem, widać poszarpane granie, zbudowane z białych skał . Czyżby Dolomity?
V: Widać stąd Włochy?
W: Możliwe. Trzeba będzie sprawdzić na mapie. Ale rzeczywiście wyglądają jak Dolomity.
V: Stajemy przed zabudowaniami Wodenalmu, chłonąc piękne widoki . Ciężko nam jakoś opuścić tą halę...
W: Może wróćmy do Matrei inna drogą, przez ten Strumerhof czy jak mu tam było?
V: Pewnie.
W: W bramie mijamy się z dżipem - pewnie właściciele.
V: Niżej na drodze spotykamy podchodzących w górę turystów.
W: Dziś sobota. Kawałek dalej na zakręcie drogi leży stado krów . Zatrzymujemy się, niepewni. Jedna z krów wstaje.
V: To nie krowa, to byk!
W: Wiesz co, może skróćmy sobie drogę lasem?
V: Chętnie przystaję na tę propozycję. Ścinamy zakos między drzewami i wychodzimy na drogę poniżej krów. Z tego miejsca pięknie widać okoliczne szczyty, nawet ktoś postawił tu ławeczkę do kontemplacji .
W: Na kolejnym zakręcie odchodzi w bok ścieżka do Strumerhofu. Z początku prowadzi przez las , następnie przez wiatrołom i dalej przez pastwiska do asfaltowej drogi.
V: Strumerhof okazuje się malowniczo położoną restauracją z tarasem , z którego widać dużą część doliny Tauerntal. Matrei wygląda stąd jak alpejskie miasteczko z bajki .
W: Szczególne wrażenie robi przeciwległe zbocza doliny - widać naszą trasę z pierwszego dnia. Dopiero stąd można ocenić, jak wysoki jest wodospad, nad którym przechodziliśmy . Masyw Nussingkogel przypomina nieco Sławkowski Szczyt widziany ze Smokowca, tylko tak dwa razy wyższy, a pomiędzy nim a Bretterwandspitze na tle błękitnego nieba rysuje się ośnieżony szczyt Gradötza . Skala tych gór jest zupełnie inna niż tatrzańska.
V: Mija nas kolorowa wycieczka. Spoglądają ukradkiem na nasze kijki, ubłocone buty i plecaki.
W: Idziemy drogą w kierunku przeciwnym niż Matrei, chcąc wrócić przez Prossegg. Idąc wzdłuż granicy lasu, docieramy do zabudowań i uroczej kapliczki . Dalej szlak gdzieś się gubi, nie do końca wiadomo, jak iść.
V: Między dwoma łąkami wydzielony jest wąski pas ścieżki, z rozsianymi co jakiś czas ławkami . To musi być tu.
W: Idziemy w ciepłym popołudniowym słońcu. Na moment wchodzimy w las, dochodząc do rozwidlenia ścieżek. Którędy teraz?
V: Na lewej ścieżce pojawia się stado krów, na czele z bykiem, ryczącym ostrzegawczo.
W: Proponuję pójść w prawo i to migiem.
V: Doznajemy gwałtownego przyspieszenia. Zwalniamy dopiero po kilkuset metrach.
W: Ścieżka zaczyna iść gęstymi zakosami w dół stromego zbocza, co jakiś czas przekraczając spływające z góry strumienie . Według mapy niedługo odbija krótka ścieżka w prawo, którą dojdziemy na samo dno doliny do asfaltowej drogi.
V: Po chwili wychodzimy z lasu i idziemy skrajem zielonej łąki. Sto metrów niżej dnem doliny płynie spieniona rzeka.
W: Gdzieś tu powinna być ta ścieżka, ale jej nie widać.
V: Na pewno będzie doskonale oznakowana.
W: Nasza ścieżka zbliża się do rzeki, w pewnej chwili idąć prawie jej brzegiem. Wyciągam mapę. Wygląda na to, że jesteśmy już sporo dalej. Musieliśmy przegapić.
V: I co taraz? Musimy jakoś przeprawić się na drugą stronę rzeki. Nie bedziemy przecież wracać.
W: Nie chce mi się pod górę.
V: Gdzie jest najblizszy most?
W: Tutaj, w Gruben.
V: Kawałek.
W: Trudno, zwiedzimy kolejny fragment doliny. W sumie jest piękna pogoda, warto to wykorzytać.
V: Idziemy dalej, oddalając się z każdym krokiem od Matrei. W pewnym momencie przecinamy pas wyłamanych kamienną lawiną drzew. Ale pobojowisko.
W: Dochodzimy wylotu bocznej doliny; według mapy przekroczymy zaraz dopływ naszej rzeki, przejdziemy przed Gruben i dojdziemy do głównej szosy.
V: Docieramy do nowiutkiego betonowego mostu. Wejście zagradza biało-czerwona taśma. Eintretten verboten. Einstürzungsgefahr."
W: Co tam jest napisane?
V: Żeby nie wchodzić, bo grozi zawaleniem.
W: Przyglądamy się podejrzliwie mostowi: nie ma żadnych podpór, za to jest podstemplowany drewnianym palem i przymocowany do skał stalowymi linami, biegnącymi w poprzek. Pod spodem huczy spieniony potok.
V: I co teraz?
W: Ja przechodzę. Nie mam zamiaru wracać taki kawał.
V: Ale...
W: Skoro nie zawalił się pod własnym ciężarem, to i nasz wytrzyma.
V: Przechodzimy pojedynczo, ostrożnie przekraczając napięte stalówki. Z ulgą stajemy na drugim brzegu.
W: Mijamy ogromną koparkę. Droga jest w budowie, pewnie mostek jest jeszcze nieskończony .
V: Idziemy między zabudowaniami Gruben i przez most nad główną rzeką. Nareszcie jesteśmy po właściwej stronie.
W: Pomyśl, jaki kawał stąd do Matrei.
V: Popatrz, owieczka! I kózki!
W: Tuż przy moście, na wąziutkim pasie trawy, naskraju zbocza opadającego ku rzece, pasie się w najlepsze stado kóz , a z nimi czarne jagniątko. Gdy podchodzimy do ogrodzenia, owieczka wystawia pysk między drutami siatki i łasi się do nas jak pies .
V: Jaka słodka!
W: Kilkadziesiąt metrów za mostem przysiadamy na moment na poboczu, żeby odsapnąć i coś przekąsić. Z gór schodzą chmury, zaczyna padać. Chyba dzisiejsza poprawa pogody była tylko chwilowa i teraz znów się zaciąga.
V: Zakładamy kurtki i ruszamy w drogę.
W: Po chwili deszcz ustaje i robi nam się goraco, więc kurtki wędrują pod klapy plecaków.
V: Wychodzimy na główną drogę. Mamy do wyboru: wrócić nią do Matrei albo pójść trasą alternatywną, prowadzącą dnem doliny, wzdłuż rzeki.
W: Idziemy nad rzeką, prawda?
V: Jasne. Szosę już znamy, poza tym chcę zobaczyć przełom z bliska.
W: Skręcamy w bok. Wąska asfaltówka prowadzi do dziwnych zabudowań.
V: Cóż to?
W: To chyba osadniki. To musi być oczyszczalnia ścieków.
V: Piękny alpejski krajobraz psują betonowe studnie, przewody wysokiego napięcia, dalej maszyny i hałdy żwirowni. Gdzieś pośrodku stoi maleńka kapliczka .
W: Góry i kapliczka pasują, ale cała reszta jest jak z innej bajki.
V: Przy oczyszczalni kończy się asfalt, dalej prowadzi droga wysypana drobnymi kamieniami, które wydobywa się tuż obok wprost z koryta rzeki .
W: Kolejny raz przechodzimy mostkiem ponad spienioną wodą. Niedługo powinniśmy dojść do naszej przegapionej ścieżki.
V: Idziemy wzdłuż krawędzi soczyście zielonego pastwiska, które mijaliśmy już dzisiaj, idąc powyżej i w przeciwną stronę.
W: Rzeczywiście, jest ścieżka. Jak mogliśmy przegapić tabliczki? Są jaskrawo żółte!
V: Może na górze były drewniane, takie sczerniałe, jak te na Wodenalmie? Mogliśmy ich nie zauważyć.
W: Możliwe. Zagłebiamy się w las, mijając kilka miejsc wyrębu.
V: O rany! Patrz!
W: Ścieżka biegnie u podnóża ściany. Miękkie skały zabezpieczone są betonowymi umocnieniami i stalowymi kotwami.
V: I wszystko zrobione jest tak, że z daleka trudno spostrzec, że człowiek poprawiał naturę. Inżynierię skalnę mają super .
W: Aż do tej chwili szliśmy drogą, którą spokojnie mógłby jechać samochód, zresztą widać było ślady opon. W pewnym momencie droga zwęża się jednak do wąskiej ścieżki, biegnącej po drewnianym pomoście, zawieszonym w skalnej ścianie .
V: Chwilę później wychodzimy na asfaltówkę przy kolejnej malowniczej kapliczce.
W: To Annakapelle , mam ją na mapie.
V: Za drewnianym płotkiem grunt urywa się jak ucięty nożem, w dole huczą spienione masy wody.
W: Rany, jaki ten kanion jest głęboki! Z dwieście metrów!
V: Po przeciwległej stronie widać wodospad , nad którym przechodziliśmy dwa dni temu i odcięte od świata domostwa. Na płocie wisi drewniana tabliczka: "Bitte keine Steine, Dosen, Flaschen ins Tal werfen. Unten ein Wanderweg!"
W: Co to znaczy?
V: Nie rzucać kamieni, puszek i butelek, bo dołem biegnie ścieżka.
W: Zdumieni wychylamy się odrobinę, ale jest tu tak stromo, że nie widać podstawy ścian.
V: Ruszamy dalej, droga wije się zakosami i znów zbliża się do krawędzi kanionu. Na zakręcie stoi ławka. Stąd kanion wygląda wprost imponująco. Wychylam się nieco przez metalową barierkę - przepaść tak głęboka, że przyprawia o zawrót głowy . W dole, u stóp wodospadu dostrzegam dach jakiegoś domu. Któż mieszka w takim miejscu?
W: Jak pod prysznicem. Chodź, musimy iść.
V: Tęcza!
W: Jak pięknie!
V: Stajemy, zauroczeni: skąpane w blasku popołudniowego słońca malownicze miasteczko, nad którym rozpościera się pełen łuk tęczy, sięgający ciemnych zboczy gór .
W: To pył wodny od wodospadu. Zapewne w tym miejscu tęczę można widzieć codziennie.
V: W tym momencie zaczyna padać. A jednak to nie zasługa wodospadu.
W: Opatuleni w kurtki przechodzimy przez Prossegg. Do Matrei zostało najwyżej kwadrawns marszu. Niestety odrobinę pod górę.
V: Wykończeni całodziennym marszem i kaprysami pogody, wleczemy się noga za nogą.
W: Nawet minimalne wzniesienie jest wyraźnie odczuwalne. Odparzone stopy palą żywym ogniem.
V: Fotografuję jeszcze zameczek, przycupnięty na skale na środku doliny .
W: Z ulgą witamy zabudowania Matrei. Dochodzimy wreszcie do naszej kwatery.
V: I koniec wyjazdu. Szkoda...
W: Czeka nas dziś jeszcze pakowanie, jutro wyjeżdżamy najpóźniej o szóstej.

PS V: Po doprowadzeniu się do stanu używalności poszliśmy na obfity i bardzo smaczny obiad do Gasthofu "Sonne". Po czterech dniach chińskich zupek była to iście królewska uczta.
W: Nazajutrz wyruszyliśmy wczenym rankiem w górę doliny, robiąc pożegnalne zdjęcia . Po kilku kilometrach droga przebijała się pod główną granią Alp ponad pięciokilometrowym tunelem . Dolina po drugiej stronie była jeszcze bardziej stroma i wcięta niż Tauerntal. Wspaniała droga .
V: Jeszcze przejazd przez kolejne górskie pasma, podziwianie skalistych ścian Kaisergebirge , a potem już tylko szerokie niemieckie autostrady.
W: A od Świecka bolesna polska rzeczywistość drogowa.
V: Po piętnastu godzinach od wyjazdu z Matrei dotarliśmy do Warszawy.
W: Mimo zmiennej pogody wyjazd wspaniały.
V: Ale za krótki.
W: Musimy tam wrócić.

by v&w

powrót do listy tras