z Jaworzyny Spiskiej przez Lodową Przełęcz i Rohatkę do Łysej Polany
(16-17 czerwca 2007)

Jaworzyna Spiska (Tatranská Javorina) Dolina Jaworowa (Javorová dolina) Lodowa Przełęcz (Sedielko) (2376 m n.p.m.) Dolina Pięciu Stawów Spiskich (Kotlina Piatich Spišských plies) Dolina Zimnej Wody (Malá Studená dolina) Schronisko Zamkovskiego (Zamkovského chata) Polana Staroleśna (Starolesnianska poľana) Dolina Staroleśna (Veľka Studená dolina) Zbójnicka Chata (Zbojnícka chata) Dolina pod Rohatką (Kotlina pod Prielomom) Rohatka (Prielom) (2290 m n.p.m.) Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem (Zamrznuté pleso) Dolina Litworowa (Litvorová dolina) Dolina Białej Wody (Bielovodská dolina) Łysa Polana


otwórz mapkę w nowym oknie

trasa: bardzo długa, miejscami trudna technicznie i eksponowana; wspaniała widokowo
czas (bez odpoczynków): ok. 16-18 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 35 km

  zobacz trasę (wizualizacja 3D)

  zobacz profil wysokościowy trasy

V: Właśnie zdałam ostatni egzamin na studiach.
W: Planowaliśmy jechać samochodem, ale tradycyjnie się zepsuł.
V: Na szczęście był uprzejmy zrobić to poprzedniego dnia, więc przyjechaliśmy do Zakopanego PKS-em.
W: Od dziś otwarte są słowackie szlaki. Plan jest ambitny: chcemy iść przez Lodową Przełęcz i Czerwoną Ławkę do Zbójnickiej Chaty, tam spać, a nastepnego dnia wrócić przez Rohatkę i Dolinę Białej Wody do Polski. Umówiliśmy się przez internetowe forum górskie z dwoma turystami z Krakowa. Mamy spotkać się około siódmej w Jaworzynie.
V: Wstajemy kilka minut po czwartej, maszerujemy piechotą na dworzec - o tej porze w sobotę nie ma szans na jakiś transport - pierwszym autobusem jedziemy do Łysej Polany.
W: Przekraczamy granicę. Grzejąc się w słońcu czekamy na pierwszy SAD. Mija nas "maluch".
V: Może to oni?
W: Możliwe. Wsiadamy do autobusu, chwilę później jesteśmy w Jaworzynie.
V: Siódma dziesięć wchodzimy na szlak. Przed nami idą dwie osoby.
W: Może to oni? Próbujemy ich dogonić, jednak idą dość żwawo.
V: Mijamy "stylowy" budynek poboru wody. Przy rozwidleniu szlaków pod wiatą turyści, których goniliśmy, zmieniają sandały na górskie buty. Spoglądamy na siebie podejrzliwie.
W: W końcu dogadujemy się, że to faktycznie "nasi" turyści z forum.
V: Przedstawiamy się sobie. Obaj noszą to samo imię - Bartek. Dalej idziemy już razem.
W: Maszerujemy raźno przez las . Po kilkudziesięciu minutach zatrzymujemy się na drugie śniadanie.
V: Po chwili ruszamy dalej. Teraz ja prowadzę, więc tempo jest nieco spokojniejsze.
W: Coraz częściej przecinamy małe polanki, aż wreszcie las kończy się i wchodzimy w kosówkę, która kończy się z zaskakująco szybko.
V: Naszym oczom ukazuje się sielska łąka z uroczym mostkiem ; całość obramowana groźnymi skalnymi ścianami.
W: Opowiadamy o naszych zeszłorocznych poszukiwaniach tablicy ku czci Klimka Bachledy.
V: Szlak zaczyna piąć się stromiej w górę.
W: Wchodzimy na pierwsze ramię opadające z Lodowego Szczytu .
V: Oczywiście zwalniamy.
W: Robi się płasko, mijamy niewielki staw. Zaczyna wiać, zakładamy polary. Po chwili wiatr ucicha i znowu praży słońce. Natychmiast się gotujemy. Denerwująca pogoda - raz chmury, raz słońce.
V: Kolejne mozolne podejście. Mój brak formy daje znać o sobie. Siedzenie nad książkami nie sprzyja kondycji...
W: Starszy z Bartków idzie szybciej, wkrótce znikając nam z oczu.
V: Znowu płasko. Na kamieniu, przy którym w zeszłym roku w pośpiechu zakładaliśmy nieprzemakalne ubrania, odpoczywamy wszyscy razem .
W: Jestem tu trzeci raz, ale pierwszy raz widzę otoczenie. Do przełęczy zostało około trzysta metrów w pionie. Czterdzieści minut podejścia.
V: Ruszamy w górę.
W: Po dwudziestu metrach stwierdzasz, że musisz natychmiast założyć długie spodnie. Nie mogłaś tego zrobić przed chwilą?
V: No bo mi zimno... myslałam, że się rozgrzeję.
W: Przebierasz sie. Zaczyna się mozolne podejście . W wielu miejscach ścieżka gubi się w sypkim żwirze.
V: Bartek znów wyrywa do przodu; nasza trójka utrzymuje ekonomiczne tempo.
W: Jesteśmy coraz wyżej. Wreszcie staję na przełęczy. Ty dochodzisz wkrótce .
V: Spoglądamy na drugą stronę i miny nam nieco rzedną. I co teraz?
W: W żlebie zalega gruba warstwa zlodowaciałego firnu. Nie ma mowy, żeby tędy iść bez raków i czekana.
V: I co zrobimy?
W: Naradzamy się i ustalamy, że najbezpieczniej będzie zejść skalną grzędą po lewej stronie. W zeszłym roku widzieliśmy podchodzących tędy turystów, więc i my damy radę.
V: Kontemplujemy widoki (panorama z Lodowej Przełęczy patrz >> tu), robimy sobie wspólne zdjęcie .
W: Zaczynamy zastanawiać się, jak będzie wyglądała Czerwona Ławka.
V: W końcu ruszamy. Idziesz pierwszy, ja za tobą, potem Bartki.
W: Po sypkim żwirku obchodzę jęzor śliskiego śniegu; dalej już tylko skały.
V: Całkiem dobrze się idzie .
Uważaj!
V: Oglądam się. W tym momencie tuż obok twarzy przelatuje mi całkiem spory kamień. Ufff...
W: Musimy bardzo uważać. Kilka strąconych kamieni stacza się z dużą szybkością aż na dno doliny. W końcu skały się kończą i wchodzimy na płaski płat śniegu.
V: Po chwili siedzimy przy odejściu szlaku na Czerwoną Ławkę.
W: Nie wygląda to zachęcająco: aż do samej przełęczy sięga szeroki jęzor śniegu. Trójka ludzi w rakach i z czekanami pełznie wolniutko w górę . Jeden dociera do łańcuchów. Tam śniegu już nie ma, ale pokonanie tej trasy bez sprzętu może skończyć się efektownym lotem aż na dno doliny.
V: Łamiemy się. Czerwona Ławka poczeka na lepsze warunki.
W: Bartki też nie mają sprzętu, ale stwierdzają "jest ryzyko, jest zabawa" i postanawiają iść.
V: Umawiamy się w Zbójnickiej Chacie.
W: My musimy zejść aż do Magistrali i podejść w górę Doliną Staroleśną, co zajmie co najmniej pięć godzin. Powinniśmy być około 18 na miejscu, czyli zdążymy przed zmrokiem.
V: Ruszamy w stronę Terinki . Co chwila oglądasz się na z żalem na Czerwoną Ławkę . Mijamy skalistą bulę. Poniżej niej leży stromy płat śniegu . Idę ostrożnie, mocno podpierając się kijkami.
W: W pewnym momencie wyjeżdżają mi nogi. Ląduję na plecach i zaczynam się coraz szybciej zsuwać. Udaje mi się wyhamować kijkami. Próbuję się podnieść, ale efekt jest taki, że znów zjeżdżam w dół. Wreszcie udaje mi się zatrzymać i wstać. Mam śnieg w butach, w spodniach, wszędzie.
V: Dalej już łatwa ścieżka po ogładzonych głazach.
W: Zatrzymuję i fotografuję dolinę (panorama doliny patrz >> tu) . Ty idziesz w stronę schroniska.
V: Jakiś starszy pan zagaduje mnie, wypytując o nazwy okolicznych szczytów. Wie Pan, zawołam eksperta. Podchodzisz i szczegółowo objaśniasz, co jest czym.
W: W końcu ruszamy. Z początku stromo; przekraczamy wodospad spadający z progu doliny. Niżej nachylenie zmniejsza się , ale droga dłuży nam się strasznie. Mijamy coraz więcej ludzi.
V: Wchodzimy w las. Niedługo potem słyszymy gwar i oczom naszym ukazuje się wesoły tłum przy Schronisku Zamkovskiego .
W: Chwila odpoczynku i ruszamy Magistralą. Zaczynają mnie irytować kamienie, z których ułożona jest ścieżka - żaden nie leży płasko.
V: Idziemy i idziemy, mijamy Wielki Wodospad .
W: Cholera! Gdzie ten mostek i polana? Mam już dość Magistrali.
V: Wreszcie docieramy do rozstaju nad Rainerową Chatą . Upragniony niebieski szlak do Zbójnickiej Chaty.
W: Ruszamy przez las. Mijamy ludzi schodzących w dół. Na szczęście szlak ma niewielkie nachylenie i nie jest bardzo męczący.
V: Las niebawem się kończy. Widać spory kawał doliny .
W: Przekraczamy potok.
V: Po lewej u podnóży Sławkowskiego Szczytu całe pola ogromnych złomów, porośniętych kosodrzewiną, zupełnie jak Wantule .
W: Może to ten oberwany wierzchołek Sławkowskiego, jak mówi legenda?
V: Tak wygląda. Daleko jeszcze do schroniska?
W: Według GPS-a ponad dwa kilometry.
V: Patrz!
W: Z naprzeciwka nadchodzi nosič. Na wysokich nosiłkach piętrzą się: jakaś skrzynia, beczka piwa, kolejna skrzynka i plecak.
V: Ścieżka pnie się w górę wzdłuż kaskady wodospadów . Mam nadzieję, że schronisko jest już na tym progu.
W: Oj, chyba nie.
V: Łańcuch?!
W: Dziwne. Ale w sumie ten szlak jest taką "ceprostradą".
V: Stajemy na progu. Ścieżka skręca w lewo, przecina potok i pnie się na kolejny próg . Dopada mnie zwątpienie. Daleko jeszcze? Nie mam już siły...
W: Na kolejnym piętrze doliny mijamy pierwszy staw. Ścieżka pnie się na kolejny próg.
V: Jeśli tam nie będzie schroniska, to chyba się rozpłaczę.
W: Na szczęście po chwili oczom naszym ukazuje się schronisko .
V: Nareszcie!... już całkiem niedaleko.
W: Ciiiii... patrz!
V: Kątem oka dostrzegam ruch kilka metrów od ścieżki. Dwa świstaki biegnące do siebie nieruchomieją na nasz widok. Jeden staje "słupka" i spogląda uważnie w naszą stronę .
W: Najciszej jak się da wyjmuję aparat.
V: Pokazuję świstaki nadchodzącym z naprzeciwka turystkom. Milkną w pół słowa i też robią zdjęcia prześlicznym zwierzątkom .
W: Ruszamy dalej i po chwili stoimy przy werandzie Zbójnickiej Chaty. Nasi są już od kilku godzin - Czerwona Ławka nie była aż taka straszna, jak wyglądała.
V: Załatwiamy ubytovanie, zjadamy wspaniały vyprážany syr i gulas, popijając piwem i vareném vinem.
W: Do spania dostajemy dwa materace w rogu poddasza; na szczęscie nie musimy spać w jadalni na podłodze.
V: Po rozgoszczeniu się na naszych materacach wychodzimy przed schronisko. Dopijamy herbatę z termosu. Z gór schodzą coraz gęstsze strzępy mgły ; robi się biało, wilgotno i zimno.
W: Wracamy do ciepłej jadalni na kolejne varené vino. Rozmawiamy z innym warszawiakiem, który przyszedł dziś przez Rohatkę; mówi, że nie ma śniegu i z zejściem nie powinno być żadnego problemu.
V: Powoli się ściemnia. Mgły przewiało (panorama doliny patrz >> tu); zachodzące słońce maluje niebo w fantastyczne desenie . Obsługa schroniska wnosi do jadalni lampy naftowe . Robi się bardzo klimatycznie.
W: Zamawiamy jeszcze jeden obiad i zmęczeni kładziemy się spać.

W: Budzi mnie ruch w naszej "sypialni". Jest piąta z minutami, część turystów zbiera się do wyjścia. Za oknem wspaniały, krystaliczny górski poranek. Z aparatem w ręku wychodzę się przewietrzyć. Ty śpisz jak suseł. Na dworze pięknie i słonecznie , ale zimno jak diabli - cztery stopnie.
V: Budzę się doskonale wyspana. Pakujemy się i schodzimy do jadalni. Oczekując na śniadanie pochłaniamy "konserwę wojskową". Pycha!
W: Za piętnaście siódma zaczynają wydawać śniadanie. Płacę za nasz nocleg i odzyskuję swój paszport.
V: Śniadanie niczego sobie - jajko, wędlina, ser, warzywa, świeżutki "domowy" chlebek i przepyszna, aromatyczna herbata. Chyba ziołowa?
W: Po śniadaniu wyruszamy w czwórkę w kierunku Rohatki .
V: Dolina jest zupełnie dzika: gigantyczne stożki piargowe, głazy, moreny, płaty śniegu wyglądające jak lodowce, wijące się między skałami strugi potoków .
W: Jedynym nie pasującym elementem jest długi czarny gumowy wąż, ciągnący się przez pół doliny.
V: Przekraczamy płat śniegu i zaczynamy podchodzić pod Rohatkę .
W: Przypomina to Lodową Przełęcz: w żlebie mnóstwo śniegu, ale sam szlak biegnie bokiem po skałach.
V: Jest stromo, miejscami trzeba iść "na czterech łapach". Fajna wspinaczka!
W: Bartki idą przed nami; po chwili stoją już na przełęczy; nam zostały ostatnie metry.
V: Tuż pod przełęczą spomiędzy kamieni sterczą metalowe pręty umocnień.
W: Podobnie jak pod Polskim Grzebieniem.
V: I już stoimy wszyscy w wąskiej szczerbinie Rohatki.
W: Widok do tyłu wspaniały . W przód widać tylko Rysy i Wysoką, a jak się mocno wychylić, to jeszcze Gerlach.
V: Odpoczywamy, robimy sobie zdjęcie .
W: Ruszamy w dół.
V: Stromo! Kilka łańcuchów, potem klamry - jak zwykle rozmieszczone tak, jakby chodzący po nich mieli dwumetrowe nogi - znowu łańcuch i zejście stromym żlebem .
W: Po pokonaniu tego emocjonującego odcinka czeka nas już tylko ścieżka wijąca się wśród piargów i śnieżnych płatów.
V: O rany! Zmarzły Staw jest prawie cały zamarznięty!
W: Dochodzimy do Rozstaju pod Polskim Grzebieniem. Bartki chcą jeszcze "zahaczyć" o Małą Wysoką. Namawiają nas, ale obawiamy się, że możemy się nie wyrobić na nasz PKS. Żegnamy się więc i schodzimy znaną nam już ścieżką w stronę progu doliny.
V: W pewnej chwili szarpiesz mnie za ramię.
W: Patrz! Jakieś zwierzę. Na płacie śniegu pod Rohatką stoi coś czworonożnego. Sięgam po aparat, jednak zwierzak schodzi ze śniegu i wtapia się w skalne otoczenie.
V: Co to było? Duża kozica? Czy mały miś?
W: Nie wiem, za daleko. Ale jak na kozicę poruszało się dość niezdarnie. Może i miś? Chodźmy lepiej szybko w dół.
V: Dochodzimy do pierwszego progu. Ziemia zdaje się umykać spod nóg i spadać pionowo w dół hen na dno Doliny Litworowej. Wydajesz się taki malutki wobec ogromu skalnych ścian .
W: Przed nami Litworowy Staw, Ganek, Rysy, zawieszony próg Doliny Ciężkiej . Ale nas czeka zejście!
V: Bez końca schodzimy po kamiennych schodkach. Przy Litworowym Stawie odpoczywamy chwilę przy nietypowej kolebie - pod wielkim złomem "sala" dla kilku osób, do której prowadzi wąski korytarzyk .
W: Zejście z kolejnego progu. Roślinność coraz bujniejsza - różnokolorowe kwiaty, kosodrzewina. Szlak prowadzi miejscami korytem potoku; skaczemy jak kozice z kamienia na kamień .
V: Mijamy następny staw. Schodzimy z kolejnego, ostatniego już progu, obok malowniczego wodospadu, do Doliny Białej Wody.
W: Podręcznikowa dolina U-kształtna .
V: Ścieżka schodzi zakosami powyżej lasu. Coraz więcej jarzębin, w końcu zaczynają pojawiać się świerki i wchodzimy w las.
W: Do tej pory minęliśmy pięć osób. Prawie zupełnie bezludnie.
V: Wreszcie robi się płasko. Po lewej, w bok od ścieżki, majaczy między drzewami drewniana wiata .
W: Polana pod Wysoką, obozowisko taternickie. Odpoczywamy tu chwilę, jemy coś, składamy kijki, korzystamy z uroczej "wygódki". Jest dwunasta. Czeka nas jeszcze dwanaście kilometrów do Łysej Polany.
V: Idziemy, idziemy, idziemy, idziemy. Zaczyna siąpić deszcz. Idziemy, idziemy, idziemy.
W: Idziemy, idziemy, idziemy. Mijamy jakichś spacerowiczów. Idziemy, idziemy, idziemy.
V: Dochodzimy do miejsca, gdzie Rybi Potok wpada do Białej Wody .
W: Teraz idziemy wzdłuż Białki. Pojawiają się słupki graniczne.
V: Idziemy, idziemy. Wreszcie las rozstępuje się na boki i wchodzimy na ukwieconą Polanę Biała Woda .
W: Pod małą wiatą na środku polany ostatni posiłek i ostatnie spojrzenie na iście alpejskie otoczenie doliny . Z mgieł wyłaniają się Rysy .
V: Ruszamy dalej. Choć wiem, że do Łysej Polany zostało trzydzieści minut marszu, co chwila pytam "daleko jeszcze?".
W: W końcu wyjmuję GPS. Zostało... czterysta metrów.
V: Po kilkunastu minutach, zaopatrzeni w słowackie piwo i czekoladę "Studentską", przekraczamy granicę.
W: Na szczęście nie musimy czekać na transport, bo on czeka na nas w osobie kierowcy, który pyta, czy nie mamy ochoty przypadkiem jechać z nim do Zakopanego.
V: Natychmiast ruszamy, pół godziny później jesteśmy w Zakopcu.
W: Kupujemy oscypki i wracamy na Krzeptówki.
V: Spanie w takim schronisku jest bardzo klimatyczne i w ogóle, ale ma jeden poważny mankament - nie ma jak się umyć. Więc teraz prysznic! Cudownie...
W: Odświeżeni, najedzeni, spakowani; o dwudziestej wsiadamy w powrotny autobus. O szóstej rano bedziemy w Warszawie. Powrót do innego świata.

by v&w

PS W: Po obejrzeniu kilku zdjęć młodych niedźwiedzi, mogę w 95% stwierdzić, że tajemnicze zwierzę widziane przez nas pod Rohatką było misiem. Wielka szkoda, że nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia.

powrót do listy tras