na Babią Górę - zimą
(6 lutego 2007)
Przełęcz Krowiarki (Przełęcz Lipnicka) Sokolica Babia Góra (powrót tą samą trasą)
trasa: najłatwiejszy szlak na Babią Górę, bez zagrożenia
lawinowego; wspaniała widokowo
czas (bez odpoczynków): ok. 5-6 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 9 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Wstajemy rano, za oknem śnieg i mgła. No cóż,
chyba odłożymy Babią Górę na inny raz, a dziś pójdziemy do Chochołowskiej i
na Ścieżkę nad Reglami.
V: Wychodzimy na przystanek, ale nie możmy
doczekać się żadnego busa.
W: Zaczyna się nieco przejaśniać, między chmurami prześwituje błękitne niebo,
widać Giewont. A może...
V: A może jednak jedźmy na Babią? Spoglądamy na
siebie z jednosekundowym wahaniem.
W: Jedziemy.
V: Robimy "w tył zwrot" i pędzimy po samochód.
W: Ale jak już jedziemy, to włazimy na szczyt, choćby nie wiem co.
V: Szybko odkopujemy samochód spod śniegu i
już jedziemy. Przed Czarnym Dunajcem zaczyna solidnie sypać śnieg. Miny nam
trochę rzedną.
W: Może się przejaśni... To pewnie ta sama chmura, z której rano padało w
Zakopanem.
V: Za Zubrzycą droga zaczyna się piąć w górę na
Przełęcz Krowiarki. Warunki do jazdy kiepskie: droga zasypana, ślisko jak diabli,
samochód tańczy w koleinach. Wyprzedzamy warczący pług wirnikowy i dojeżdżamy do prawie
całkowicie zasypanego grubą warstwą śniegu parkingu. Odśnieżone z grubsza jest tylko
kilka metrów przy wjeździe, dalej zalega metrowa wartwa puchu. Ciekawe, jak
stąd wyjedziemy.
W: O to będziemy się martwić później.
V: Mamy saperkę w bagażniku, najwyżej przekopiemy
tunel.
W: Na Krowiarkach ani żywego ducha. Kawałek dalej jest właściwy
parking, zasypany na równo z drewnianymi barierkami, budka BPN, informacja
turystyczna - wszystko zupełnie bezludne i
pozamykane. Mija nas tylko pług sunący w ślimaczym tempie w stronę Zawoi.
V: Wejście na szlak przedeptane
.
W: Najwyraźniej ktoś szedł tedy wczoraj. W końcu była piękna pogoda.
V: Idziemy wyraźną ścieżką przez las, spowitym delikatnym
muślinem mgły
.
W: Ścieżka wiedzie całkiem stromo, po chwili robi nam się gorąco;
przystajemy na moment, by pozbyć się jednej warstwy ubrań. Prowadzę.
V: Czy na pewno idziemy szlakiem?
W: Tak, spójrz, jest znak.
V: Idziemy i idziemy. Pług w oddali warkocze coraz
słabiej, w końcu cichnie. Las robi się nieco niższy i jakby rzadszy
.
W: Chyba zbliżamy się do górnej granicy lasu.
V: Po chwili jednak las ponownie gestnieje.
W: Ślady są tu nieco zawiane, ale nadal widoczne.
V: W końcu jednak las rzednie i pomiędzy
mniejszymi tu choinkami pojawiają się jakieś
krzaki liściaste. Wszystko niesamowicie oblepione lodem i śniegiem.
W: Wychodzimy na gładką platformę Sokolicy
. Punkt widokowy!
V: No widok zapiera dech w piersiach...
W: Platforma urywa się nagle; dalej jest tylko biała ściana mgły
.
V: Coś jemy i ruszamy dalej. Po paru krokach
dochodzimy do słupa z tabliczkami
.
Tu jest jakiś szlak w dół.
W: Do schroniska.
V: Zupełnie nieprzetarty. Obok tabliczki piętrzą się
gigantyczne, trzymetrowe zaspy.
W: Wydeptane ślady są już praktycznie niewidoczne, idę na wyczucie.
V: Wchodzimy w kosodrzewinę. Pierwsza tyczka
.
W: Cały czas pada śnieg. Idziemy poczatkowo przez kosówkę
.
V: Wyżej kosodrzewina jest niższa, a śniegu więcej;
gdy schodzimy ze ścieżki, natychmiast
zapadamy się w skryte pod śniegiem kolczaste gałęzie.
W: A z wierzchu wszystko gładko pokryte śniegiem.
V: Widok jest fantastyczny: wystające gdzieniegdzie krzaki
,
a także tyczki oblepione są w niesamowity sposób śniegowo-lodowymi pióropuszami
;
wszystkie pochylone w jedną stronę.
W: Wyobraź sobie, jakie tu muszą być wiatry. Na szczęście dziś jest cicho.
V: Aż za cicho. Otulająca nas mgła i śnieg
tłumią wszelkie odgłosy; aż dzwoni w uszach;
idziemy jak przez zaczarowane, nierealne królestwo zimy.
W: Idziemy od tyczki do tyczki, śladów już nie ma, natomiast widać
przebieg ścieżki w kosówce. W pewnym momencie grzbiet opada nieco w dół. Wyciągam GPS-a.
Wysokość 1500 metrów. Jeszcze kawałek.
V: Kosówka się kończy, dochodzimy do kolejnej tyczki.
Odwaracasz się do mnie.
W: To już chyba koniec.
V: Jak to?
W: No popatrz.
V: Rozglądam się dookoła. Jak okiem sięgnąć
bezkresna biel. Nie wiadomo, gdzie niebo, a gdzie
ziemia, nie widać kolejnej tyczki, nie widać kompletnie nic. Robi mi się mdło.
W: Tracę poczucie kierunku. Wzrok nie napotyka na nic, co mogłoby
być punktem odniesienia; zaczyna mi się krecić w głowie. Z drugiej strony
jesteśmy już tak blisko szczytu...
V: Stój przy tyczce, mówisz.
W: Idę kilka kroków w przód, tak, żebyśmy się nie stracili z oczu.
Przede mną majaczy już kolejna tyczka, zawieszona w białej nicości.
Nadal kręci mi się w głowie, lecz staram się
koncentrować na dotarciu do tyczki.
V: Idę za tobą. Czuję wzrastający poziom adrenaliny.
W: Poruszamy się w ten sposób przez jakiś czas w gęstej wacie
.
Co chwila kontroluję wysokość na
GPS-ie. 1550, 1600, 1620. Nagle gdzieś po prawej wzrok wyłapuje kontur grzbietu. Oszołomiony
błędnik wraca do równowagi; zawroty głowy ustają; jest mi odrobinę lepiej.
V: Kluczymy między tyczkami, wytężając wzrok. Niektóre wystają
zaledwie kilka centymetrów znad śniegu, niektóre leżą
przewrócone przez wiatr i dopiero po dokopaniu się do nich upewniamy się, że dobrze idziemy.
Teren znowu nieco opada, potem idzie płasko. Sprawdź wysokość.
W: 1695 metrów. Jeszcze kawałek.
V: Kolejna tyczka, jeszce nie ta wysokość.
W: Kolejna tyczka stoi na wysokim kamiennym kopcu. Z boku przysypany śniegiem podłużny
kształt, jakby usypana z kamieni osłona przed wiatrem. GPS wskazuje 1732 metry. To musi być
szczyt. Dalej grzbiet opada w dół. Powinny gdzieś tu być tabliczki informacyjne.
V: Mgła działa przygnębiająco. Nie mamy jakoś
ochoty krążyć po rozległym szczycie w poszukiwaniu zasypanych śniegiem tabliczek.
Robimy sobie zdjęcie
,
zjadamy czekoladę i wracamy, póki nasze własne ślady nie są kompletnie zawiane.
W: Na górze wiatr jest odczuwalny, ale nie za silny.
V: W dół tyczki widać lepiej; czasami dwie-trzy na raz.
Widać teraz, jak kluczyliśmy,
po omacku szukając tyczek. Nasze ślady, zamiast biec w linii prostej, wykonują
dziwaczne zygzaki.
W: Idziemy znacznie szybciej niż w górę. Lepiej widać, no i wracamy po
jeszcze dość wyraźnych własnych śladach
.
V: Dochodzimy do feralnego miejsca, gdzie straciliśmy
poczucie kierunku; mgła jest nadal obłędnie gęsta.
W: Ale teraz mamy ślady, więc czujemy się o niebo lepiej.
V: Zaczyna się kosówka. Mimo że widoczność jest nadal
fatalna, czujemy się lepiej, bo wzrok znajduje oparcie na licznych krzakach.
W: Stój. Patrz, odwiewa chmury!
V: Nad nami spod mgły wyłania się rozległy grzbiet, z
rzędem wyraźnych, gęsto ustawionych tyczek
.
W: Sam szczyt jednak nadal w chmurach. W dole widać Sokolicę i górną granicę lasu
,
a przez okienko w chmurach nawet fragment drogi na Krowiarki.
V: Robi nam się lżej na duszy. Zatrzymujemy się na
moment, coś jemy, pstrykamy kilka zdjęć
. Pierwsze drzewa -
wchodzimy w magiczny zimowy las
.
W: Potem zatrzymujemy się jeszcze na chwilę na Sokolicy. Chmury zmów
otuliły grzbiet nad nami.
V: Szybkim krokiem schodzimy przez las.
W: W dół wydaje się stromiej niż pod górę. Po pół godzinie jesteśmy na Krowiarkach. Nikt
oprócz nas dziś nie wchodził na górę
.
V: Robimy jeszcze zdjęcia map i tablic
informacyjnych. Dowiadujemy się, że grzbiet ma po drodze
dwa wzniesienia: Kępę i Gówniaka, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia.
Najgorsza mgła była gdzieś pomiędzy nimi. Pełni niepokoju udajemy się na dolny
parking, by odkopać nasz samochód spod góry śniegu.
W: Okazuje się, że nie jest źle, wystarczy odśnieżyć szyby i można jechać
.
I nawet nie trzeba wypychać go z parkingu.
V: Wracamy do Zakopanego; drogi są odśnieżone,
nie pada, warunki o niebo lepsze niż rano.
Szkoda, że nic nie zobaczyliśmy ze szczytu.
W: Ale za to zdobyliśmy nowe doświadczenia w zimowych warunkach we mgle.
Śniegu więcej niż w Tatrach, widoczność zerowa; nie szliśmy nigdy tym szlakiem,
choć z grubsza znaliśmy jego
przebieg; nie mieliśmy mapy, mogliśmy jedynie sprawdzać wysokość na GPS-ie.
V: Fizycznie wycieczka niezbyt męcząca.
W: Tam i z powrotem pięć godzin. Ale psychicznie wyczerpująca.
V: Cały czas miałam cichą nadzieję, że uda nam się wyjść
ponad chmury.
W: MUSIMY wrócić tu przy ładnej pogodzie.
V: Koniecznie.
by v&w