na Kopę Kondracką i Małołączniak
(26 sierpnia 2006)
Stare Krzeptówki - Droga pod Reglami - Gronik Dolina Małej Łąki Wielka Polana Małołącka Przełęcz Kondracka Kopa Kondracka Małołączniak Kobylarzowy Żleb Dolina Miętusia Przysłop Miętusi Dolina Małej Łąki Gronik - Droga pod Reglami - Stare Krzeptówki
trasa: łatwa technicznie, piękna widokowo
czas (bez odpoczynków): ok. 6-7 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 13 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Dziś ostatni dzień pobytu. Martwi mnie trochę ten Puchar
Świata w skokach, więc jadę rano do centrum po bilety na wieczorny pekaes do Warszawy.
Przed dziewiątą jestem z powrotem.
V: Dziś idziemy z Ojcem i Fallką na Czerwone Wierchy.
Chcą przejść całość, my tylko Kopę i
Małołączniak, bo musimy się jeszcze spakować.
W: Wchodzimy do Doliny Małej Łąki. Jest ładna pogoda, choć po niebie snują się cumulusy.
V: W miarę szybko docieramy do Wielkiej Polany Małołąckiej
.
W: Ludzi niewiele. Zatrzymujemy się dosłownie na moment i idziemy dalej.
V: W lesie ścieżka staje się błotnista. Ślizgamy się jak po
lodzie i złorzeczymy.
W: Dochodzimy do wylotu Głazistego Żlebu
.
Pamiętasz, zimą było tu ogromne lawinisko, żleb
zasypany był na równo, czyli musiało być kilka metrów śniegu.
V: Po chwili szlak wychodzi ze żlebu, biegnie
zboczami w gęstych zaroślach, po czym na powrót
schodzi do żlebu. Nasi towarzysze zaczynają ciężko sapać i zostawać w tyle.
W: Idziemy teraz szerokim dnem żlebu, po osuwających się kamieniach
.
Patrz, jednak dobrze mi się zdawało, że szlak gdzieś tu odbija w prawo;
szukałem go zimą zaledwie kilkanaście metrów niżej.
V: Wychodzimy znów ze żlebu i zakosami przez
kosodrzewinę kierujemy się w stronę widocznej już Przełęczy Kondrackiej
.
Ojciec i Fallka zatrzymują się co chwila
na odpoczynek. Nam się nieco spieszy, więc umawiamy się, że poczekamy na nich na przełęczy,
a potem zobaczymy, co dalej.
W: Od kilku minut z niepokojem obserwuję chmury, które schodzą coraz niżej, zakrywając
okoliczne szczyty.
V: Wyrywamy do przodu i po chwili jesteśmy na zatłoczonej
przełęczy .
W: Pijemy herbatę, jemy coś. Wokół nas kręci się sporo
"dresików" i "pelerynek", choć i tak o wiele mniej niż w okolicach Kasprowego albo Morskiego
Oka.
V: Są wreszcie nasi. Rozważali pójście na Giewont, ale widząc,
że schował się zupełnie w chmurach, decydują się na Kopę Kondracką.
W: Ustalamy, że odpoczną jeszcze chwilę na przełęczy, a my już pójdziemy i poczekamy
na nich na Kopie. A potem zobaczymy - albo zejdziemy razem przez Małołączniak,
albo się rozdzielimy.
V: Ruszamy pod górę w coraz gęstszej mgle
.
Co za mozolne podejście! Idziemy, idziemy i dojść nie możemy.
W: Już wiemy z autopsji, że na tym podejściu mija się kolejne garby, które
"imitują" szczyt.
V: W końcu, po trzecim, najgorszym garbie, wyłania się
przed nami szczyt Kopy Kondrackiej
.
W: Dłuższy odpoczynek. Niewiele widać, choć momentami od południa wiatr odwiewa chmury.
V: Ktoś robi nam zdjęcie
.
Czekamy na naszych. Zaczynamy marznąć.
Próbujemy złapać ich telefonicznie: wchodzą właśnie na trzeci garb.
W: Są! Widać Fallkę .
V: Po chwili są na szczycie.
W: Szybka narada. Jest już dość późno, musimy się śpieszyć. Oni chcą chwilę odpocząć, a
potem pójdą naszym śladem na Małołączniak. Robimy sobie ostatnie wspólne zdjęcie
.
V: Zostawiamy ich i schodzimy szybko na
Małołącką Przełęcz. Mgła ogranicza widoczność do
kilku metrów. Kawałek płasko i znów w górę. Daleko jeszcze?
W: Podejście na Małołączniak jest dość długie i męczące; myślę, że został jeszcze spory
kawałek.
V: Co tam jest?
W: Słupek! Jesteśmy na szczycie. Dziwnie szybko.
V: Chwilę odpoczywamy.
W: Nie ma na co czekać, i tak nic nie zobaczymy, trzeba się zbierać.
V: Czekaj, coś odwiewa. Stajemy i jak zahipnotyzowani
wpatrujemy się w grań w kierunku
Świnicy. Wiatr przewiewa chmury na północną stronę; z sekundy na sekundę grań staje się
coraz mniej zamglona, coraz wyraźniejsza. Zafascynowani pstrykamy zdjęcie za zdjęciem,
niemal wyrywając sobie aparat.
W: Południowa strona jest już zupełnie bezchmurna, natomiast północne stoki zakrywa
biała wata; grań zdaje się "dymić". Niesamowite wrażenie
.
V: Zróbmy sobie zdjęcie
.
W: Musimy już iść.
V: Ociągając się i oglądając co chwila za siebie,
ruszamy trawiastym grzbietem w stronę Kobylarza.
W: Kilka metrów poniżej szczytu wchodzimy znowu w mgłę. Ale idzie nam się lekko:
zbocze ma łagodne nachylenie, niedogodne może i denerwujące do wchodzenia, ale
idealne do schodzenia.
V: Na łączce na końcu grzbietu przysiadamy chwilę i odpoczywamy
.
Kurtki wędrują do plecaka, zrobiło się już ciepło.
W: Teraz stromo w dół. Ostatnie spojrzenie na grań Tatr: szczyty znów kryją
się w chmurach .
V: Schodzimy denerwująco stromą ścieżką dnem Kobylarzowego Żlebu
.
W: Coraz niżej i niżej, wreszcie docieramy do łańcucha.
V: Chwytam łańcuch
,
stawiam nogi na gładkich skalnych płytach.
Nagle napinają mi się wszystkie mięśnie i zawisam na moment na samych rękach -
cholernie ślisko. Uff, stoję znowu pewnie na nogach. Uważaj.
W: Uważnie zsuwam się po skałach i stoję już koło ciebie.
Jeszcze kawałek zejścia piargiem i kosówka. Widać pięknie Dolinę Miętusią i Przysłop
.
V: Schodzimy po oślizgłych kamieniach, ciągle w dół. Daję ci
jeden kijek, żebyś się nie zabił.
W: Zabawne: kiedy idzie się tędy w górę, szlak wydaje się prawie płaski;
dopiero gdy się schodzi, widać, że jednak znacznie się obniża.
V: Wchodzimy w las. Ścieżka staje się błotnista
.
W: Co chwila stopy się ślizgają i tracę na moment równowagę; kijek ratuje sytuację.
V: Wreszcie wchodzimy w wysokie trawy Przysłopu Miętusiego
.
Siadamy na moment przy stole.
W: Przysłuchujemy się rozmowie dwóch turystów. Podobno dziś ma być konkurs
skoków, widział pan, czy już wysypali śnieg na skoczni? - pyta jeden. Śnieg? -
dziwi się drugi - Latem? Przecież na igielicie będą skakać. Na igielicie? - pierwszy
turysta jest wyraźnie zawiedziony. - A ja myślałem, że na Krokwi...
V: Z trudem powstrzymujmy się, by nie
parskąć śmiechem. Drugi turysta wpada na moment
w osłupienie, po czym cierpliwie tłumaczy, że igielit to taka jakby wycieraczka, na której się
skacze latem, zamiast na śniegu. Konkurs zaczyna się o dwudziestej.
W: Oddycham z ulgą: o tej porze będziemy już siedzieć w pekaesie.
W doskonałych humorach wyruszamy w dalszą drogę. Szybko maszerujemy przez las i dochodzimy
do Doliny Małej Łąki.
V: Pić! Nareszcie jakaś woda.
W: Jeszcze parę minut i Droga pod Reglami.
V: Dochodzimy na Krzeptówki, jemy obiad, kąpiemy się,
pakujemy. W międzyczasie wracają
Fallka i Ojciec: przeszli całe Czerwone Wierchy i zeszli z Ciemniaka do Kir. Szczerze
mówiąc, zaskoczyli nas.
W: Na Przełęczy Kondrackiej nie wyglądali na chętnych do przejścia takiej trasy. Podobno
od Małołączniaka mieli piękne widoki.
V: Z żalem pakujemy się z całym dobytkiem do samochodu i o
dwudziestej siedzimy już w pekaesie.
W: Szybko zleciały te dwa tygodnie. Ale bardzo intensywnie. Czuję się nasycony Tatrami.
Gdybyśmy posiedzieli tu jeszcze z tydzień, to byłby to przesyt. A tak jest idealnie.
V: Całonocna jazda do Warszawy - powrót do innego świata...
by v&w