przez Lodową Przełęcz
(22 sierpnia 2006)

Stary Smokowiec (Starý Smokovec) Hrebienok (Hrebienok) Polana Staroleśna (Starolesnianska poľana) Schronisko Zamkovskiego (Zamkovského chata) Dolina Zimnej Wody (Malá Studená dolina) Dolina Pięciu Stawów Spiskich (Kotlina Piatich Spišských plies) Lodowa Przełęcz (Sedielko) Dolina Jaworowa (Javorová dolina) Jaworzyna Spiska (Tatranská Javorina) - Łysa Polana


otwórz mapkę w nowym oknie

trasa: męcząca, łatwa technicznie, wspaniała widokowo; przechodzi przez Lodową Przełęcz (2376 m n.p.m.) - najwyżej położoną z turystycznie dostępnych przełęczy tatrzańskich
czas (bez odpoczynków): ok. 9-10 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 20 km

  zobacz trasę (wizualizacja 3D)

  zobacz profil wysokościowy trasy

V: Gdy czekamy na dworcu na pekaes do Smokowca, jest ładnie, słonecznie. Po drodze w radio grożą załamaniem pogody. Wyglądam za okno: chyba od zachodu nadciąga front, ciemne burzowo-deszczowe chmury piętrzą się coraz wyżej; w Smokowcu gór już w ogóle nie widać.
W: Od rana źle się czuję, a podczas jazdy z każdym wybojem jest coraz gorzej. Mam nadzieję, że tylko sie czymś podtrułem, a nie jest to rotawirus.
V: Ustaliliśmy wcześniej, że pojedziemy do Hrebienioka lanovką.
W: Idziemy na stację.
V: Mam bojowe zadanie: kupić bilety. Kosztują 130 koron za osobę.
W: Kolejka - jak ta na Gubałówkę - stoi na stacji, ale drzwi są już zamknięte. Czekamy chwilę na następną.
V: A potem jedziemy siedem minut przez wyłamany huraganem las. Przy Hrebienioku zimno, wilgotno, ponuro. Chmury wiszą tuż nad głowami.
W: A patrz na południe: świeci słońce, chmury są tylko nad Tatrami.
V: Wchodzimy na szlak i po trzech minutach zejścia jesteśmy przy Bilikovej Chacie. Nie przypomina schroniska, raczej niemieckie "wiejskie" restauracje .
W: Idziemy leśnym szlakiem mijając kaskady wodospadów. Jaki ten jest mizerny! Kiedy byłem tu kilka lat temu, był o wiele potężniejszy.
V: Co chwilę przystajemy, a ty aż się zginasz wpół, tak cię boli brzuch. Co gorsza, zaczyna i mnie coś "mielić".
W: Marnie się zapowiada dzisiejszy dzień: pogoda sie zepsuła i jeszcze na dodatek źle się czujemy.
V: Kawałek dalej wychodzimy na polanę z malutką kamienną chatką.
W: Rainerova Chata .
V: Tu jest ta wystawa o nosičach?
W: Tu.
V: Muszę zobaczyć.
W: Idź, poczekam na zewnątrz.
V: Zostajesz ze zbolałą miną na ławce przed chatką. Nieco onieśmielona przekraczam próg. W środku przytulnie i ciepło, w kominku płonie wesoły ogień. Ściany i sufit są gęsto zawieszone pamiątkami, dawnym sprzętem, zdjęciami. Niezwykle "klimatyczne" miejsce.
W: Podoba ci się?
V: Tak.
W: Przed chatką nosič zdejmuje właśnie z "nosiłków" kilka skrzynek piwa - zaopatrzenie do bufetu.
V: Tuż obok stoją pozostałości poprzedniej chaty.
W: Wchodzimy teraz na Magistralę. Ścieżka krzyżuje się z potokiem u stóp wysokiego, wąskiego wodospadu .
V: Deszcz...
W: Zakładamy kurtki. Obawiam się, czy w taką pogodę i przy moim fatalnym samopoczuciu dojdziemy dziś wyżej niż do Terinki.
V: Szeroka, równa ścieżka biegnie długimi zakosami.
W: Nad Doliną Staroleśną chmury jakby się nieco podniosły . A ja czuję się coraz lepiej.
V: Za to ja gorzej. Zza zakrętu wyłania się Dolina Zimnej Wody . W końcu dochodzimy do rozwidlenia szlaków: Magistrala skręca w prawo, my idziemy prosto. Zamkovskeho Chata 0,01h, głosi tabliczka. Schronisko widać przed nami .
W: Wejdźmy i przeczekajmy deszcz.
V: Wchodzimy do przytulnej jadalni , jemy coś, pijemy gorącą herbatę.
W: Czuję się już całkiem dobrze. Ciebie jeszcze trochę męczy. Odpoczywamy z pół godziny, w międzyczasie przestaje padać.
V: Zdobyłam kolejną pieczątkę słowackiego schroniska, do tego folderek i widokówkę z prawdziwym górskim tragarzem.
W: Pakujemy się i idziemy. Chmury się podnoszą, miejscami prześwituje błękitne niebo. Kilkadziesiąt metrów dalej otwiera się piękny widok na Dolinę Zimnej Wody i próg Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Na tle chmur widać schronisko.
V: Idziemy wygodnym, prawie płaskim kamiennym chodnikiem. Po obu stronach całe łany bujnych, kolorowych kwiatów. Urokliwa dolina. Jestem w coraz lepszym nastroju. Terinka jest dla mnie symbolem prawdziwie wysokogórskiego miejsca. Mimo że nigdy tam nie byłam, jest to niejako a priori moje ulubione schronisko. Cieszę się, że jest coraz bliżej .
W: Ścieżka przecina wodospad, przechodzi długim zakosem prawie pod samą ścianę Pośredniej Grani i zaczyna się wspinać stromymi, gęstymi zakosami na próg.
V: W kilku miejscach na zakrętach umieszczono jadowicie pomarańczowe chorągiewki. Pewnie często jest tu mgła. Próg wydawał się być tak bliziutko, na wyciągnięcie ręki, ale okazuje się, że musimy się nieźle namęczyć, zanim stajemy przed schroniskiem . Więc tak wyglądą moja wymarzona Terinka: kamienny bunkier z czarną werandą, otoczony piękną, dziką scenerią.
W: Dolina Pięciu Stawów Spiskich jest niesamowita: w wielu miejscach nie ma piargów, tylko gołe skały, wygładzone przez lodowce, usiane lustrami jezior. Dokoła najwyższe tatrzańskie szczyty: Łomnica, Lodowy, Durny, Baranie Rogi; stąd jednak nie wyglądają aż tak potężnie - sama dolina leży na wysokości ponad 2000 metrów .
V: Z niższych pięter doliny nadciąga biała ściana mgły , po chwili mleczne strzępki zaczynają przelewać się przez próg i otaczać nas coraz szczelniejszą zasłoną.
W: Chcesz koniecznie wejść do środka.
V: Na chwilę, muszę zobaczyć. Wchodzę na kamienne schody, przystawiam kolejną pieczątkę, zaglądam do rozgrzanej jadalni - jest mniejsza niż sobie wyobrażałam.
W: Jeszcze coś jemy i idziemy. Ścieżka wije sie po olbrzymich głazach pomiędzy jeziorami. Na moment odsłaniają się Baranie Rogi .
V: Co chwila odwiewa na kilka sekund któryś ze szczytów . Wchodzimy na ramię opadające z Kopy Lodowej; stąd widać wyraźnie skalny próg doliny, usadownione na nim schronisko i otaczające je stawy .
W: Dalej wchodzimy w skalne rumowisko Dolinki Lodowej. Rozwidlenie szlaków; większość ludzi idzie w lewo na Czerwoną Ławkę. Nasz szlak biegnie jeszcze przez moment płasko wśród wielkich głazów.
V: Co tam jest? Namioty?!
W: Faktycznie, nad Lodowym Stawkiem rozbite jest małe obozowisko.
V: Taternicy? Naukowcy?
W: Po chwili z namiotów wychodzą dwie postaci uzbrojone w kilofy. Najprawdopodoniej remontują szlak. Prawie biegnąc mija nas para Polaków. Dokąd się tak spieszą?
V: Dochodzimy do stożka piargowego u wylotu żlebu opadającego z Przełęczy Lodowej . Para, która przed chwilą nas wyprzedziła, odpoczywa ciężko dysząc.
W: Teraz będzie najgorszy odcinek trasy: strome podejście w sypkim żwirku.
V: Z początku idziemy po sporych kamieniach, w miarę podchodzenia coraz mniejszych, wyżej jest drobny skalny żwir przemieszany z ziemią. Ścieżki właściwie tu nie ma, cały żleb jest rozdeptany, poobsuwany, idzie się koszmarnie; jest tak stromo i niestabinie, że z każdym krokiem zjeżdżam w dół; kijki nieco ratują sytuację, ale miejscami jest naprawdę nieprzyjemnie . Klniesz okropnie, ale sama jestem już zła, więc nawet ci nie zwracam uwagi.
W: Wyżej żleb się zwęża, można iść wzdłuż skalnych ścian, tak jest o wiele lepiej. Wreszcie wychodzimy na niewielką przełęcz . Ufff! Teraz już tylko w dół. Niestety, widoki prawie żadne: mgła nie zasłania jedynie Dolinki Lodowej i najbliższych fragmentów grani w stronę Małego Lodowego .
V: Czekamy chwilę w nadziei, że może wiatr odwieje chmury.
W: Wymieniam się z napotkanym turystą uwagami na temat GPS-ów. W międzyczasie na przełęcz dociera pani w średnim wieku, wyglądająca na zaprawioną turystkę i tuż po niej nasza znajoma parka. Okazuje się, że są razem; zastanawiają się, czy iść do Jaworzyny, czy wracać do Smokowca. W końcu decydują się na Jaworzynę. To dobrze, zawsze bedzie nam nieco raźniej w tej mgle w odludnej Dolinie Jaworowej.
V: Zimno!
W: Idziemy. Nic tu dziś nie zobaczymy.
V: Zanurzamy się we mgle. Schodzimy w dół po sypkim piargu, ale o wiele stabilniejszym niż na podejściu; ścieżkę widać w miarę dobrze.
W: Przecinamy jeden żleb, potem drugi . W tym samym miejscu robiłem sobie zdjęcie z chłopakami kilka lat temu. Też nic nie było widać. Niżej żleby się łaczą, teren robi się płaski. Zaczyna lać.
V: W popłochu wciągamy na siebie przeciwdeszczowe spodnie i kurtki. Jest paskudnie. Wyprzedza nas pani spotkana na przełęczy, jednak bez swoich młodych towarzyszy, którzy zostali w tyle.
W: Mijamy Żabi Jaworowy Staw, szlak przekracza ramię spadające spod Lodowego Szczytu i zaczyna schodzić w dół na dno Doliny Jaworowej.
V: Już prawie nie pada. Chmury podnoszą się; przed nami po lewej piętrzą się groźne skalne ściany Jaworowych Szczytów.
W: Stań, zrobię ci zdjęcie na ich tle .
V: To tu zginął Klimek Bachleda, prawda? Powinna gdzieś być pamiątkowa tablica, o której pisała Radwańska-Paryska, pewnie na którejś ze ścian. Uważnie przyglądamy się skałom, jednak tablicy ani śladu. Może jest niżej, w dolinie?
W: Gdzieś w tyle za nami widać jeszcze "znajomą" parę turystów, jednak idą dużo wolniej od nas; w końcu znikają nam z oczu.
V: Zaczynają się trawy, z każdym krokiem coraz wyższe .
W: Robi się płasko - osiągnęliśmy dno doliny. Oglądamy się jeszcze na Jaworowe Szczyty, lecz kryją się znowu w chmurach .
V: Piękna dolina, chyba najładniejsza ze wszystkich, które dotąd widziałam. Sielska, kolorowa łąka, usiana wyspami kosodrzewiny, przecięta szerokim korytem szemrzącego i pluskającego potoku z bajkowym mostkiem, a jednocześnie otoczona groźnymi skalnymi ścianami. Dziko tu jakoś i odludnie... i jeszcze te chmury. Wszystko razem robi na mnie niesamowite wrażenie .
W: Tatry Bielskie u wylotu doliny wydają się całkiem bliskie, ale wiem, że czeka nas jeszcze długi marsz. Idziemy wzdłuż potoku wśród kosodrzewiny i wysokiej po pas trawy . Na szczęście nasze nieprzemakalne spodnie spisują się świetnie.
V: Szlak biegnie teraz to lasem, to polaną. Czuję narastające znużenie. Możemy się na chwilę zatrzymać i coś zjeść?
W: A musimy?
V: Musimy, bo padnę.
W: OK, ale na minutę.
V: Daj mi proszę kanapkę.
W: Lepiej tu nie jedzmy. Chodźmy.
V: Boisz się? Niedźwiedzi? Trwożnie rozgładam się dokoła.
W: Jest mi nieswojo. Jesteśmy w dolinie praktycznie sami, przyjemniej będzie, gdy wyjdziemy już z lasu.
V: Idziemy i idziemy. W końcu las nieco rzednie. Na wysokości wylotu Doliny Zadnich Koperszadów w wielkim wiatrołomie robimy sobie mały odpoczynek. Jemy, zdejmujemy z siebie część rzeczy.
W: Stąd już niedaleko do Polany Gałajdowej.
V: Szeroka, równa droga prowadzi wzdłuż lewego brzegu potoku. Po przeciwnej stronie prześwituje spomiędzy drzew wielka polana. W pewnym momencie nad rwącą wodą przerzucony jest mostek. Czekaj, chcę tu zdjęcie . Wracam na drogę.
W: Wreszcie widać wiatę: połączenie szlaków .
V: Uffffffff! Ale wycieczka.
W: Siadamy przy stole, zjadamy resztki prowiantu, przepakowujemy plecak, składamy kijki.
V: Spotykamy pierwszych ludzi od wejścia w Dolinę Jaworową.
W: Robię zdjęcie "cudnemu" budynkowi stacji uzdatniania wody .
V: Maszerujemy żwawo płaską bitą drogą. Do Jaworzyny dochodzimy pięć po siódmej. Niestety, sklep jest już zamknięty.
W: Sprawdzam rozkład: jest SAD, ale dopiero za godzinę. Idziemy na piechotę.
V: Po pół godzinie marszu asfaltem dochodzimy do Łysej Polany. Zachodzę do sklepu po naszą ulubioną "Studentską" i po piwo.
W: Przekraczamy granicę. Za dwadzieścia ósma jesteśmy na przystanku. Dziś jest średnia pogoda, mam nadzieję, że nie będzie problemu z transportem.
V: Na szczęście szybko przyjeżdża jakis bus. Jedziemy strasznie dookoła: przez Bukowinę, potem przez Harendę. Na dworcu w Zakopanem wysiadamy już po ciemnku.
W: Za dziesięć minut mamy pekaes, przynajmniej nie musimy maszerować jeszcze pod Gubałówkę na busa.
V: Na Krzeptówkach jesteśmy po dziewiątej.
W: Musimy dziś zgrać zdjęcia na płytę i szybko iść spać, bo jutro Orla Perć.

PS V: Po powrocie przeczytaliśmy w przewodniku Nyki: "W pn. ścianie Małego Jaworowego Szczytu (...) Na jednym z bloków poniżej stawu lwowski AKT umieścił w r. 1911 tablicę upamiętniającą śmierć Klimka (...) (obecnie na Symbolicznym Cmentarzu pod Osterwą)." (Józef Nyka "Tatry Słowackie", Trawers, Latchorzew 2005)
Nie dziwne, że nie mogliśmy znaleźć tablicy....

by v&w

powrót do listy tras