na Grzesia i Rakoń
(9 lipca 2006)
Siwa Polana Dolina Chochołowska Polana Chochołowska Grześ Rakoń Przełęcz pod Wołowcem Dolina Wyżnia Chochołowska Polana Chochołowska (powrót do Siwej Polany)
trasa: lekka, łatwa, obfitująca w widoki na Tatry Zachodnie.
czas (bez odpoczynków): ok.8 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 24 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Poranek krystalicznie czysty, szybko łapiemy busa i
dojeżdżamy do Siwej Polany, oczywiście
przed otwarciem wiat TPN-u.
V: Niestety, ciuchcia także jeszcze
nie jeździ, więc zasuwamy po asfalcie na piechotę.
W: Śmieszna ta dolina: niby park narodowy, a tu pasą się krowy, owce, kozy. Mija nas
w pełnym pędzie samochód terenowy wysokiej klasy, lśniący nowością. Hamuje gwałtownie,
wysiada z niego góral w gumofilcach, wchodzi w krzaki i za chwilę wychodzi ciągnąc za sobą
krowę na łańcuchu. Wbija kołek od łańcucha w nowym miejcu, wsiada w dżipa i odjeżdża.
V: Patrz, tam krowy lezą przez drogę!
W: Mijamy Huciska.
V: Czekaj! Ale śliczne słońce!!!
Idziemy dalej,
podśpiewując turystyczne piosenki.
W: Przed Polaną Chochołowską słyszymy dzwonienie.
Zza zakrętu wyłania się stado owiec, idące
cała szerokością drogi, prowadzone przez "bacę" w góralskim stroju. Dzień dobry,
kłania się nam
.
V: Z Polany Chochołowskiej pięknie widać Wołowiec
.
Mam nadzieję, że dziś tam wejdziemy.
W: Skręcamy na szlak na Grzesia.
V: Tu zimą spadłam z nawisu.
W: A tu było strome zaśnieżone zbocze i tylko wąziutka ścieżynka
.
V: Las powoli się kończy, wchodzimy w
kosodrzewinę. Wokół nas krążą całe roje
dokuczliwych much, siadają na twarzy, na plecach, bzyczą. Obrzydliwe!
W: Robi się coraz upalniej, powietrze jest lepkie i ciężkie.
V: Grześ. Pierwszy raz jesteśmy tu i cokolwiek
widzimy.
W: Widok jest całkiem fajny
(panorama z Grzesia patrz >>
tu)
.
V: W oddali grzmi.
W: Znowu nad Pięcioma Stawami. Za Ciemniakiem niebo robi się
granatowe. Pewnie będzie tak
jak wczoraj: burza nad Tatrami Wysokimi, a nad Zachodnimi ładnie.
V: Mamy trzecie wspólne zdjęcie na Grzesiu i
zarazem pierwsze z widokiem z Grzesia
.
W: Idziemy dalej "połoninami"
V: W kosodrzewinie miejscami kałuże
na całą szerokość ścieżki. Kolejny raz doceniamy
zalety kijków - dzieki nim przechodzimy przez kałuże bez szwanku.
W: Burza zbliża się w naszą stronę. Starorobociański chowa się w granatowych chmurach.
Co chwila grzmi. Jak tak dalej pójdzie, to dojdziemy tylko do Wołowca i na tym się
nasza dziesiejsza graniowa wędrówka skończy.
V: Na Rakoniu wieje, zimno. Muchy zniknęły.
Mnóstwo ludzi, głównie Słowaków.
W: Dolina Rohacka, ależ głęboka! Od Słowacji nadciągają gęste, ciemne chmury.
Szczytów Rohaczy już nie widać
.
Jak mamy iść na Wołowiec, to
szybko
.
V: Dochodzimy do przełęczy i zaczynamy
piąć się w górę. Chmury gęstnieją,
szczyt znika nam z oczu. Zaczyna kropić. Idziemy jeszcze trochę w górę w
całkiem licznym towarzystwie. Ktoś rozkłada parasol. Grzmi i błyska gdzieś
w okolicach Rohaczy, których już w ogóle nie widać. Do szczytu kilkadziesiąt
metrów. Przelatuje mi przez głowę myśl,
że nie postępujemy chyba zbyt rozsądnie.
W: Błysk tuż nad szczytem. Nieruchomieję, chcąc liczyć sekundy do grzmotu.
W tym samym prawie momencie słyszę głośny trzask wyładowania. Natychmiastowa decyzja:
w dół, i to jak najszybciej.
V: Chyba w tym samym momecie wszyscy tak
samo pomyśleli, bo nagle jak na hasło
kto żyw popędził w stronę przełęczy.
W: Zejdźmy trochę poniżej grani i poczekajmy, może przejdzie i wtedy wrócimy.
V: Zatrzymujemy się. Leje porządnie.
W: Nad Starorobociańskim zaczyna się przejaśniać. Pewnie zaraz zaraz będzie po burzy.
Grzmoci jeszce po zachodniej stronie, nad Rohaczami.
V: W pewnym momencie niebo staje się na
ułamek sekundy prawie białe i równocześnie
rozlega się ogłuszający grzmot.
W: Walnęło w grań tuż nad naszymi głowami. Spieprzamy stąd i to natychmiast!
V: Puszczamy się pędem w doł doliny razem z całą gromada
innych turystów. Oby niżej!
W: Niżej, już nieco spokojniejsi, przystajemy na moment. Stań zrobię ci
zdjęcie.
V: Ale jestem taka zmokła kura...
W: Nie szkodzi. Będziesz miała zdjęcie z Wołowcem, na którym prawie byłaś
.
V: W lesie przestaje grzmieć i padać. Wieszamy mokre
kurtki na plecaku
.
W: Pamiętasz, w zeszłym roku natknęliśmy się tu na stado krów; myślałaś, że
to niedźwiedzie.
V: Mijamy jakichś ludzi idących w górę, oczywiście ktoś w klapkach. Przepraszam,
czy to są wędki, pytają wskazując na nasze kijki.
W: Oczywiście, że wędki, odpowiadam z pełną powagą.
V: Przy schronisku więcej ludzi - piją piwo, opalają się.
Po twojej kwaśnej minie widzę,
że nie masz najmniejszej ochoty wchodzić do środka. Siadamy na werandzie, zjadamy
ostatnie kanapki.
W: Jestem trochę zły. Ci, co spali do dziesiątej, mają teraz piękną pogodę, a nam się
znowu nie udało. Ale za to przeżyliśmy burzę w górach. Ciekawe doświadczenie. Dopiero
będąc w środku, można pojąć całą grozę tego zjawiska i swoją bezradność wobec
sił przyrody. Zastanawiam
sie tylko, co z ludźmi, których widziałem na Rohaczach. Przecież stamtąd nie ma jak szybko
zejść, a pioruny waliły w grań raz za razem.
V: Wracamy do Hucisk.
Pogoda robi się piękna
.
Czujemy zmęczenie. Chlupocze mi
w butach przy każdym kroku.
W: W moich prawie sucho. Wleczemy się noga za nogą. W Huciskach czekamy
kilkanaście minut na kolejkę, susząc kurtki na słońcu.
V: W końcu przyjeżdża "ciuchajka" i po chwili
jesteśmy przy Siwej Polanie.
W: Skoro wracamy wcześniej, to jedźmy na dworzec i kupmy sobie na jutro
bilety na pekaes do Smokowca. Nie chcę ryzykować, że się nie zmieścimy.
V: Kupujemy bilety. Potem próbujemy kupić
jeszcze słowackie korony; przy trzecim
zamkniętym kantorze orientujemy się, że przecież dziś jest niedziela.
W: Trudno, wymienimy jutro w Smokowcu albo pożyczymy od naszych gospodarzy. Pogoda
robi się coraz lepsza - zero chmur, powietrze rześkie. Nie chcę zapeszyć, ale
chyba jutro będzie pięknie.
V: Powinniśmy pójść dziś wczesniej spać.
W: Ale dziś finałowy mecz Mistrzostw Świata...
PS V: Sprawdziliśmy po powrocie: w
trakcie tej burzy nikomu nic się nie stało, mimo
że na grani Rohaczy było sporo osób. Przecież zdarzało się, że pioruny
raziły śmiertelnie: na Giewoncie, na Kopie Kondrackiej, na Świnicy.
W: A mecz wygrali Włosi. Hurrra!
V: Wrrr...
by v&w