na Pośrednią Turnię zimą
(5 lutego 2019)

Kuźnice Boczań Przełęcz między Kopami Dolina Gąsienicowa Sucha Przełęcz Beskid Przełęcz Liliowe Skrajna Turnia Pośrednia Turnia (powrót tą samą trasą)


otwórz mapkę w nowym oknie

trasa: dość długa, w kilku miejscach niewielkie trudności, piękna widokowo
czas (bez odpoczynków): ok. 6-7 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 17,5 km

  zobacz trasę (wizualizacja 3D)

  zobacz profil wysokościowy trasy

W: Od kilku dni jestem w Białce Tatrzańskiej z rodzicami i Krasnoludką. Jeździmy na nartach i odpoczywamy, ale cały czas ciągnie mnie, by zrobić małą wycieczkę w Tatry. Po dwóch dniach intensywnej jazdy Krasnoludka chce zrobić sobie dzień przerwy, postanawiam więc to wykorzystać. Nie mam tu swojego samochodu, więc musze dotrzeć do Zakopanego komunikacją publiczną. Wstaję o 5 rano. Pierwszy autobus do Zakopanego jest o 5:47, a następny prawie godzinę później, nie mogę więc się spóźnić. Na szczęście przyjeżdża o czasie. Jazda przez uśpione podhalańskie wsie zajmuje dłuższą chwilę, ale o 6:20 jestem w końcu w Zakopanem. Teraz czeka mnie... niemal pół godziny oczekiwania na pierwszy bus w stronę Kuźnic. Stojąc na przystanku i marznąc zaczynam doceniać korzyści z jeżdżenia własnym samochodem. W końcu bus zjawia się i po kilku minutach jestem w Kuźnicach. Jest 7 rano i dzień powoli rozprasza ciemności nocy. Co ciekawe - o ile w samym Zakopanem były chmury, to tutaj widać rysujące się na tle nieba szczyty. Jest szansa, że dzień będzie względnie ładny.

Budka TPN-u jest jeszcze zamknięta, omija mnie więc opłata za bilet wstępu. Ruszam całkowicie pustym szlakiem przez Boczań. Ścieżka jest wydeptana, a śnieg ubity i zmrożony, idzie się po tym bardzo dobrze. Zawsze twierdzę, że przy takim stanie szlaku idzie się nawet lepiej niż latem - nie ma żadnych nierówności, korzeni czy kamieni. Problemem może być oblodzenie, które może wymusić marsz w rakach. Dziś jednak dobrze idzie się w samych butach. Dość szybko wychodzę ponad las na Skupniów Upłazie. Ale widok! Okazuje się, że całe Podhale to wielkie morze chmur, nad które wystają wyższe szczyty Beskidów i oczywiście Tatry. Chmury wypełniają wyloty dolin, a powyżej niebo jest zupełnie czyste .

Gdy docieram na Przełęcz między Kopami, nad masywem Koszystej ukazuje się słońce . Na Równi Królowej zaczyna tak mnie oślepiać, że zakładam słoneczne okulary. Zimą należy szczególnie zwrócić uwagę na ochronę wzroku. Ultrafiolet i silny blask padają nie tylko z góry, ale również odbijają się od śniegu. Już kiedyś nieopatrznie nie założyłem okularów i okupiłem to niemiłym zapaleniem spojówek . Gdy mijam "Betlejemkę" ruszam w stronę Kasprowego Wierchu. Postanawiam wejść na szczyt, a później pomaszerować granią, jeśli warunki pozwolą to na szczyt Świnicy. Mijam dolną stację kolejki krzesełkowej i chwilkę dalej zatrzymuję się i zakładam raki. Nastromienie terenu wyraźnie rośnie, marsz bez raków jest już uciążliwy. Śnieg to dobrze zmrożony "beton" co sprawia, że w rakach idzie się bardzo dobrze - zęby wbijają się i trzymają jak należy. Nic się nie osypuje i nie ślizga. Trasa na Kasprowy Wierch prowadzi wzdłuż stoku narciarskiego, mogę więc podziwiać mknących w dół ludzi. Ostatni raz zjeżdżałem tu dobre 10 lat temu, ale bardzo dobrze to wspominam - stok jest momentami dość wymagający, ale bardzo długi i szeroki, jest to o wiele przyjemniejsza jazda niż takie stoki jak w Białce. Gdy jestem w połowie podejścia słyszę dźwięk silnika śmigłowca. Nadlatuje z dołu i kieruje się na lewo, w stronę przełęczy Liliowe. Co tam się mogło stać? Prawdopodobnie jakiś pozatrasowy narciarz miał wypadek. Śmigłowiec znika z mojego pola widzenia, a jego silnik na moment cichnie. Po chwili znów go słychać i unosi się w stronę szczytu Kasprowego, dosłownie 30 metrów przede mną. Przelatuje na tyle blisko, że podmuch od wirnika otula mnie tumanem śniegu. Nigdy TOPR-owski śmigłowiec nie był w czasie lotu tak blisko mnie! To robi duże wrażenie . Pod samym szczytem docieram do miejsca, gdzie podejście jest już wyratrakowane. Dopiero tu widać, jak gruba jest pokrywa śnieżna. Ratrak odciął dobre dwa metry - krawędź pokrywy jest powyżej mojej głowy. A poniżej przecież też jest śnieg, więc jest go tutaj grubo ponad dwa metry .

Po chwili stoję na Suchej Przełęczy, gdzie jest sporo ludzi, który dotarli tu kolejką. Jakże typowy widok dla Kasprowego - ludzie zupełnie nieprzygotowani na warunki jakie tu panują. Lekko ubrani, w miejskich butach. Większość jednak idzie na pobliski szczyt Beskidu. To kilkuminutowe podejście, a jest to w końcu powyżej 2000 m n.p.m. Gdy i ja staję na szczycie, znów pojawia się TOPR-owski śmigłowiec i ląduje tam gdzie poprzednio. Mogę całość obserwować teraz z góry. Dziwnie to wygląda, to chyba nie jest akcja ratunkowa, tylko jakieś ćwiczenia. Cały teren jest równomiernie wyjeżdżony śnieżnym skuterem, a ratownicy w dole... chyba robią sobie zdjęcia, a nie ratują jakiegoś połamańca. Śmigłowiec po chwili wznosi się i odlatuje w stronę Świnicy, a potem leci w stronę Zakopanego . Na szczycie Beskidu gromadzi się kilkanaście osób. Dalsza trasa to bardzo strome zejście i nikt z "kolejkowych" turystów tam się nie zapuszcza. Przypinam jeden kijek do plecaka i biorę w rękę czekan. Tu już trzeba się nim asekurować. Krok za krokiem schodzę ze stromego progu. Po pewnym czasie robi się znów łagodnie a ja docieram na przełęcz Liliowe.

Spotykam tu grupę, którą wcześniej widziałem w Gąsienicowej. Prowadzi ich ratownik TOPR, nie pamiętam jego nazwiska, ale kojarzę go z jakiegoś filmu o lawinach. To prawdopodobnie kursanci z kursu turystyki zimowej. Jakiś czas idziemy niemal razem, docierając na szczyt Skrajnej Turni. Oni chwilę odpoczywają, ja od razu idę dalej. Na grani są potężne, kilkumetrowe nawisy śniegu. Trzeba iść ostrożnie i uważać, by nie stanąć na takim nawisie . Wiatr się wzmaga. Krok za krokiem docieram na szczyt Pośredniej Turni. To 2138 m n.p.m. Dalej jest znów stroma grań schodząca na Przełęcz Świnicką i jeszcze bardziej stroma grań prowadząca na tzw. taternicki wierzchołek Świnicy . Jest on nieco niższy od głównego, ale zimą jest o wiele bezpieczniejszy do wejścia i zasadniczo nie wymaga asekuracji liną. Dziś warunki są bardzo dobre, widać ludzi podchodzących granią. Ja jednak jestem już dość zmęczony, a poza tym trzyma mnie czas. Wejście na Świnicę i powrót to dodatkowe 2 godziny. Mogę mieć problem ze złapaniem transportu do Białki. Zresztą wycieczka i tak jest bardzo ładna, widoki są wspaniałe. Nie tylko niemal całe Tatry, nie tylko potężna ściana Świnicy na wyciągniecie ręki. W oddali widać Niżne Tatry, również wystające z morza chmur, które wypełnia kotlinę Liptowską. A na północy Pilsko, Babia Góra, Turbacz i inne szczyty Beskidów. Przejrzystość powietrza jest fenomenalna. Robię kilka zdjęć, zakładam buffa na twarz, bo czeka mnie powrót pod wiatr .

Ruszam w drogę powrotną. Wiatr jest uciążliwy i męczący. W dodatku i ja jestem coraz bardziej zmęczony. Uznaję, że odpuszczenie sobie Świnicy było racjonalne - to pierwsza górska wycieczka od kilku miesięcy, w dodatku zimowa i nieco brakuje mi rozchodzenia. Mijam przełęcz Liliowe i zaczynam podejście pod Beskid. To ten próg, gdzie użycie czekana wydaje się obowiązkowe .

W górę jest nawet ciężej, bo dochodzi zmęczenie. Po kilku minutach staje jednak na szczycie Beskidu. Dopinam czekan do plecaka - nie będzie mi już potrzebny. Posilam się - wcześniej nic nie jadłem i odpływ sił stał się już zauważalny. Schodzę na Suchą Przełęcz i wchodzę jeszcze na sam szczyt Kasprowego Wierchu. Chciałbym zejść do Kuźnic trasą prowadząca pod kolejką linową, ale okazuje się że ten szlak nie jest przedeptany. Są tu co prawda trasery, ale tak jak widzę - po jakimś czasie się kończą i trzeba by schodzić na wyczucie. Szlak niby dobrze znam, ale zimą wszystko wygląda inaczej i trzeba by skupiać się na wyszukiwaniu drogi. Trudno, wrócę tak jak przyszedłem, czyli przez Halę Gąsienicową.

Ruszam w dół wzdłuż stoku narciarskiego. Teraz już trasa jest w cieniu i robi się chłodniej. Idę i idę, dłuży mi się to już . W końcu osiągam dno kotła, koło dolnej stacji kolejki krzesełkowej odpinam raki. Od razu idzie się inaczej - niby delikatnie się ślizgam, ale jest lżej. Tu jednak nachylenie jest żadne, więc raki nie są niezbędne. Mijam "Betlejemkę", podchodzę kawałek i jestem na Równi Królowej. Po kilku minutach jestem na Przełęczy między Kopami. Chmury nadal spowijają Podhale, ale teraz są już mniej gęste niż rano. Kilka zdjęć i ruszam przez Skupniów Upłaz. Teraz już nawet nie idę tylko wręcz lekko biegnę w dół. Śnieg mimo że ubity i twardy, to jednak dobrze amortyzuje, nierówności nie ma, można więc poruszać się znacznie szybciej niż latem. Docieram do lasu, chwilę jeszcze zatrzymuję się w miejscu gdzie widać pięknie Giewont i Kalatówki, by zrobić kilka zdjęć . Jeszcze kilkanaście minut i będę w Kuźnicach. Ostatni leśny odcinek i wreszcie jestem. 7 godzin marszu, wycieczka okazała się bardzo udana. Nie spodziewałem się takich widoków i tak dobrych warunków śniegowych.

Wsiadam w busa pełnego narciarzy. Po kilku minutach jestem przy dworcu. Na szczęście jest bus do Białki, odjeżdża za kilka minut. Udaje mi się nawet usiąść, co jest wybawieniem, bo po chwili pojazd zapełnia się tak, że jedzie się jak w puszce z sardynkami. Zakopane nie ma teraz ferii i co najmniej połowa pasażerów to młodzież wracająca ze szkoły do domu. A bus głównie stoi - cała Zakopianka jest zakorkowana. Dotarcie do Poronina zajmuje dobre 40 minut. Potem trasa robi się już luźniejsza. Po godzinie jazdy jestem w Białce, robi się już ciemno.

by w

powrót do listy tras