wokół lotniska w Longyearbyen
(5 czerwca 2018)

Longyearbyen Camping - Globalny Bank Nasion - kopalnia nr 3 - Longyearbyen Camping - wybrzeże za zachodnim progiem pasa startowego - Longyearbyen Camping

Aby zobaczyć dokładną mapę z www.norgeskart.no kliknij Tu

trasa: Svalbard to archipelag leżący w obszarze Arktyki. Trasa wokół lotniska w Longyearbyen jest bardzo łatwa, prowadzi szutrowymi drogami. Jak każda trasa poza ludzkimi osadami na Svalbardzie wymaga noszenia broni palnej (ochrona przed niedźwiedziami polarnymi), a marsz bez niej może wiązać się z dużym niebezpieczeństwem w przypadku spotkania z tym drapieżnikiem
czas (bez odpoczynków): ok. 3-4 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 14 km

  zobacz profil wysokościowy trasy

W: Od kilku dni przebywam w Arktyce, na Spitsbergenie - wyspie, która należy do archipelagu Svalbard. Co ciekawe - nie jest to terytorium żadnego państwa, choć zarząd nad tymi terenami sprawuje Norwegia. Jestem tu z dwójką znajomych. Pierwszego dnia pobytu zapoznaliśmy się z okolicą i wystartowaliśmy w miejscowym biegu na 10 km. Kolejne dni były bardzo aktywne - popłyneliśmy w wielogodzinne rejsy małym statkiem. Oba te rejsy obfitowały w niesamowite widoki na ośnieżone, strzeliste góry otaczające Isfjorden - wielki fiord o długości ponad 100 km, wrzynający się od zachodu w Spitsbergen. W dniach gdy nie padał śnieg przejrzystość powietrza była fenomenalna i sięgała praktycznie na 100 km i więcej . Celem pierwszego rejsu był Barentsburg - rosyjska osada związana z wydobyciem węgla kamiennego. Właściwie całe osadnictwo na Spitsbergenie związane jest z wydobyciem węgla lub badaniami naukowymi. Barentsburg to kolonia, w której obecnie mieszka 450 osób. Miasto okazało się dokładnie takie jak sobie można wyobrazić rosyjską kolonię wydobywczą na końcu świata - brzydką i przeraźliwie smutną osadą bez jakichkolwiek perspektyw, pełnej reliktów komunizmu . Wydobycie węgla nie jest uzasadnione ekonomicznie, ale Rosja by zaznaczyć tu swoją obecność zdecydowana jest utrzymywać miasto. Mniej szczęścia miała druga rosyjska kolonia wydobywcza, położona dobre 70 km na północ od Barentsburga, niemal w sercu Spitsbergenu - Piramida. Odwiedziliśmy to miasto kolejnego dnia, podczas kolejnego całodniowego rejsu. To prawie 79 równoleżnik! W niezwykle surowym miejscu, w wysokich górach i u stóp potężnego lodowca ZSRR wybudował coś, co miało być radziecką wizytówką w Arktyce. Miasteczko miało wszelkie wygody (jak na takie warunki), pracowali tu wyselekcjonowani górnicy. Przywieziono tu nawet glebę z Ukrainy, by w mieście mogły powstać trawniki! Wydobycie węgla w kopalni Siewiernaja również nie było opłacalne, a po upadku ZSRR i katastrofie lotniczej, w której zginęło niemal 15% populacji miasteczka (150 z 1000 mieszkańców) wydobycie zawieszono. W 1998 roku miasteczko opuszczono i jedyną rosyjską kolonią pozostał Barentsburg. Aktualnie Piramida jest miastem duchów, przypominającym ukraińską Prypeć. Mieszka tu... 9 osób, obsługujących ruch turystyczny - przewodnicy, kierowca i obsługa małego hotelu. Zimą miasto jest odcięte od świata, można dostać się tu wyłącznie śmigłowcem lub skuterami śnieżnymi. Wizyta w Piramidzie była wielkim przeżyciem i wywarła wielkie wrażenie . W obu rejsach dopływaliśmy też do ogromnych lodowców - zobaczyć coś takiego na żywo i z bliska to duże przeżycie. Lodowce mają 30-40 km długości, kilkaset metrów grubości i kilka km szerokosci, Są... gigantyczne !

Zostały nam jeszcze dwa dni, postanawiamy zrobić małe wycieczki trekkingowe w pobliżu Longyearbyen - osady będącej stolicą Spitsbergenu. Mieszkamy tu w namiotach na kempingu. Mimo, że słońce całą dobę jest na niebie, to temperatury nie przekraczają 1-2 stopni powyżej zera, a momentami łapie mróz. Do tego dochodzą opady śniegu i zimny wiatr. Mimo początku czerwca ubieramy się właściwie tak samo jak zimą w góry w Polsce. Nieprzewiewne kurtki, polary, czapki, rękawiczki i buffy na twarz. Dziś jeszcze z rana zrobilismy 10 km spacer do samego Longyearbyen, gdzie wypożyczyliśmy broń palną. Aby poruszać się poza zabudowaniami powinno się ją mieć dla własnego bezpieczeństwa. Svalbard zamieszkuje około 3000 niedźwiedzi polarnych i drapieżniki te są widywane wszedzie, choć oczywiście głównie tam gdzie są lodowce. Zgodę na wypożyczenie broni udziela gubernator Svalbardu po przedstawieniu zaświadczenia o niekaralności. W naszym przypadku (i znakomitej większości innych przypadków) jest to karabin Mauser 98K, kalibru 7,62 mm. Karabin pamięta czasy wojny, ma wybity rok produkcji 1942 i hitlerowską gapę ze swastyką . Po wojnie Norwegowie dostosowali je z oryginalnego kalibru 7,92 mm na amunicję 7,62 mm. To niezawodna i potężna broń, a grzybkujące pociski których otrzymałem 10 sztuk, są w stanie powalić nie tylko niedźwiedzia ale i słonia. W mieście broń należy nosić rozładowaną, ale poza nim - naładować ją, by była w gotowości do użycia. Nie wolno jednak tak po prostu zabić niedźwiedzia w przypadku spotkania. To zwięrzeta chronione. Najpierw jest obowiązek użycia środków odstraszających. Dlatego noszę też pas z kaburą, w której spoczywa rakietnica sygnałowa i dwie flary. Użyć karabinu mogę wyłącznie w sytuacji krytycznej, gdyby odstraszanie zawiodło i niedźwiedź atakował. Gdybym go zabił, mam obowiązek powiadomić gubernatora i policja przeprowadza szczegółowe śledztwo czy użycie broni było zasadne. Jesli się okaże że nie - grozi mi wysoki mandat. Dlatego liczę na to, że do spotkania z misiem nie dojdzie, szczególnie że w tej okolicy są rzadko widowane.

Ruszamy z naszego kempingu znów kawałek w stronę miasteczka, by wkrótce odbić w prawo z asfaltowej drogi. Idziemy lekko pod górę drogami szutrowymi, którymi raz na jakiś czas przejedzie jakiś samochód. Przed nami wysoka góra z ściętym szczytem - własciwie taki płaskowyż. Wiem, że tam na górze jest cała bateria anten satelitarnych i radarowych, a pnąca się w górę droga doprowadzi nas do nich. Góra ma ponad 400 metrów wysokości i widoki z niej będą świetne. Mijamy kolejne zakręty, jesteśmy coraz wyżej . Nagle! Stać! Co to jest? W oddali wyłania się... zwierzę na czterech nogach, z nisko pochyloną głową, całe białe... ciśnienie lekko się podnosi, dłoń odruchowo wędruje w stronę broni. Biorę aparat i przyglądam się przez teleobiektyw - uff... to renifer ! Na Spitsbergenie jest dużo reniferów, tutejsza odmiana jest biała i ma krótsze nogi niż te z Finlandii czy Szwecji. Idziemy dalej w górę. Mijamy Globalny Bank Nasion . Swoista ciekawostka, miejsce gdzie w wykutych w skałach schronach zmagazynowano wielkie zapasy nasion zbóż, na wypadek jakiegoś bliżej nieokreślonego globalnego kataklizmu. Wejść do środka nigdy nie było można, a w dodatku nie można teraz nawet podejść, bo teren jest w jakiejś przebudowie . Trudno, idziemy dalej w górę, w stronę ciekawie ukształtowanego terenu, który w zboczu góry tworzy naturalny amfiteatr ogromnych rozmiarów. Im jesteśmy bliżej, tym wyraźniej słychać... no właśnie. Zastanawiamy się co słychać. Dźwięk jakby startował odrzutowy myśliwiec. Raz za razem. Co to może być? Tajemnica wyjaśnia się po chwili - to strzelnica, gdzie ludzie przystrzeliwują swoją broń. Sam strzał jest mało słyszalny, ale echo odbija się od ścian skalnego amfiteatru w taki sposób, że generuje taki niesamowity dźwięk . Stąd są też piękne widoki na okoliczne góry, na Isfjorden i Adventfjorden , w oddali poniżej widać lotnisko, a po drugiej stronie fiordu - ogromne jęzory lodowców (panorama z tego miejsca patrz >> tu). Obok jest też kopalnia numer 3. Dalszą drogę na szczyt góry z radarami blokuje jednak... szlaban i kamera. Co robić? Czytałem, że ludzie tam wchodzili. Z drugiej strony kto wie, może wejdziemy na jakiś pilnie strzeżony teren o strategicznym znaczeniu i gdy nas zatrzymają to dostaniemy gruby mandat? Uznajemy, że nie warto ryzykować, nie znamy w końcu lokalnego prawa, a widoki i tak są świetne. Po chwili ruszamy więc w dół. Znów mijamy Bank Nasienia, jak go między soba nazywamy. Skręcamy też kawałek, dosłownie ze 300 metrów w jedną z dolin wrzynających się w to górskie pasmo. Nie ma tu żadnej drogi ani nawet ścieżki . Wracamy do drogi szutrowej, robimy kilka zdjeć makiecie samolotu, na której ćwiczą lokalni strażacy . Potem schodzimy nad brzeg Adventfjorden i ruszamy na zachód szutrową drogą. Mijamy kilka domków małego osiedla, dalej są już wyłącznie domki letniskowe, teraz zupełnie niezamieszkałe . Teren znów staje się pusty, choć pas lotniska jest w pobliżu. Obok całe stadko reniferów . Dochodzimy wreszcie za koniec pasa, robimy znów kilka zdjęć . Mamy już powoli dość tego spaceru, pokonaliśmy dziś ponad 20 km na nogach, a jeszcze trzeba wrócić na kemping. Dalej można iść wzdłuż wybrzeża, co bardziej ambitni turyści podejmują tędy kilkudniowy marsz do Barentsburga. My wracamy na kemping, a w jego pobliżu, nad odciętą od morza laguną robimy wiele zdjęć ptakom, których są tu setki . Łącznie pokonaliśmy dziś 25 km, a spaceru po powrocie z Longyearbyen było 14 km. Tak czy siak kawałek drogi. Najwyższy punkt wycieczki, w okolicy kopalni to około 280 m n.p.m. Wysokość niezbyt wielka, coś jak wejście na Nosal czy Wielki Kopieniec, ale widoki na fiordy, góry i lodowce były świetne!

by w

powrót do listy tras