na Grzesia zimą
(18 listopada 2017)
Siwa Polana Dolina Chochołowska Polana Chochołowska Grześ (powrót tą samą trasą)
trasa: lekka, łatwa, obfitująca
w widoki na Tatry Zachodnie.
czas (bez odpoczynków): ok. 6-7 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 20 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Plan na dziś to Wielki Chocz. Nie byłem tam nigdy, góra jest zacna, a zimowe wejście tylko dodaje smaczku. Poranna mgła skutecznie jednak odpędza tą kuszacą myśl. Aby zacząć wejście na Chocza należy dojechać minimum 70 km, potem pokonać 900 m przewyższenia, do tego w prawdopodobnie nieprzetartym, kompletnie mi nieznanym terenie, gdzie jako pomoc mam jedynie mapę w GPS-ie. Najgorsze jest jednak to, że prawdopodobnie nic z tego szczytu nie będzie widać, bo pogoda nie jest najlepsza. Postanawiam więc przenieść plany na kolejny dzień, a dziś iść do Doliny Chochołowskiej, wejsć na Grzesia, a jak pogoda zrobi się znośna - to i na Wołowiec. Dojeżdżam zaśnieżoną drogą do parkingu przy Siwej Polanie. Płacę 7 zł i ruszam w górę doliny. Jest dość mgliście, ale w górze miejscami przebija błękit nieba . Mam nadzieję, że zrobi się ładnie. Idę, idę, idę... dolina dłuży się, brak ciekawych widoków, choć w pewnym momencie, przed Huciskami, nad drzewami wyłania się z chmur Kończysty Wierch. Wygląda to bardzo efektownie . Mijam Huciska, Dolinę Starej Roboty , szlak na Trzydniowiański i Kończysty, aż wreszcie wychodzę na Polanę Chochołowską . Do schroniska jeszcze dobry kilometr. Wreszcie staję przed nim, chwila zastanowienia . Na Grzesia z pewnością wejdę, a co dalej? Szczyty są w chmurach, nie będzie wiele widać, poza tym powrót z Wołowca trochę potrwa, pewnie będę już wracać po ciemku. Strasznie krótkie są teraz dni. Siadam na werandzie, piję goracą kawę, zjadam coś. Na Grzesia idą ludzie bez raków i raczków, ale wiem że skoro je mam, to warto założyć, nie będę się tak ślizgał. Po chwili ruszam na szlak. Raki jednak poprawiają komfort podejścia, szczególnie na bardziej stromych fragmentach . Momentami ścieżka jest pokryta błotem i śmiesznie się po tym idzie w rakach. Wychodzę wreszcie ponad las, tu już można docenić komfort podejścia w rakach. Mgła gęstnieje i widoczny z początku szczyt wkrótce chowa się w chmurach . Robi się nieprzejrzyste mleko, widoczność spada do kilkunastu metrów. W końcu staję na szczycie. Nie widać niemal niczego poza tabliczkami i najbliższymi kępami kosówki . Jest tu kilka osób, wybierają się na Wołowiec. Ja stwierdzam, że w takim mleku nie ma to żadnego sensu. Nic nie zobaczę ze szczytu, zmęczę się tylko, a w efekcie będę musiał wracać po ciemku. Trudno, wracam w dół. Mgła jest tak gęsta, że robi się aż nieco ciemno. Gdy mijam Bobrowiecką Przełęcz, zastanawiam się by ewentualnie podejść na Bobrowiec. Jest to nielegalne, szlak zamknięto kilka lat temu. Nikt mnie raczej nie przyłapie, ale... czy to ma w ogóle sens, skoro i tak nic nie widać? Wejść dla samego wejścia? Porzucam myśl o Bobrowcu i schodzę do schroniska. Na zejściu o dziwo pogoda nieco się poprawia, znów miejscami zaczyna przebijać błękitne niebo . Robię kilka zdjęć na polanie , szczyt Kominiarskiego Wierchu jednak nie chce ukazać się w całości . Gdy ruszam w dół doliny niebo rozchmurza się całkowicie. Jest już zachód słońca, wszystko nabiera magicznych kolorów. W miejscu gdzie rano widziałem Kończysty Wierch - teraz mogę podziwiać panoramę całego grzbietu od Starorobociańskiego do Jarząbczego . Idę i idę w dół, jest już ciemno. Na Siwej Polanie do tego jest niesamowicie ślisko - efekt rozjeżdżenia śniegu przez samochody. Docieram w końcu na parking i wracam do Witowa. Wycieczka była w sumie całkiem ciekawa, choć brakowało widoków ze szczytu.
by w