na Świnicę
(29 sierpnia 2016)

Kuźnice Boczań Przełęcz między Kopami Dolina Gąsienicowa zachodnia część Doliny Gąsienicowej Przełęcz Świnicka Świnica (powrót ta samą trasą)


otwórz mapkę w nowym oknie

trasa: długa, pod szczytem Świnicy umiarkowane trudności, szlak ubezpieczony łańcuchami
czas (bez odpoczynków): ok. 8 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 16,5 km

  zobacz trasę (wizualizacja 3D)

  zobacz profil wysokościowy trasy

W: Wczoraj trochę spontanicznie podjąłem decyzję, że jadę sobie w Tatry na 3 dni, bo akurat mam wolne. Wyjechałem z Warszawy o 21:30, na miejscu byłem 2:40... 3,5 h snu nie zapowiadało rewelacji. Tym razem jestem bez Violavii i Krasnoludki, która szykuje się już na pierwszy dzień w szkole. Jestem niby bardziej niezależny, ale jakoś smutno samemu. Na rozgrzewkę postanawiam sobie wejść na Świnicę i jak by szło się dobrze, to dojść do Koziej Przełęczy i zejść do Gąsienicowej. Od rana jest dość ciepło, ale tłumów nie ma, nie ma nawet kolejki do kolejki w Kuźnicach. Tak sobie niespiesznie dreptam (a że zapomniałem z domu kijków, to tempo jest jeszcze wolniejsze niż normalnie), kierując się pustym wcześnie rano szlakiem z Kuźnic przez Boczań. Gdy las się kończy idę spokojnym tempem Skupniów Upłazem, aż docieram na Przełęcz między Kopami. Moment odpoczynku i dalszy spacer na Halę Gąsienicową . Potem idę wokół Zielonego Stawu i rozpoczynam mozolne podejście na Świnicką Przełęcz . Są już piękne kolory jesieni, choć nie jest tak rudo jak bywa pod koniec września. Nadal jest jeszcze sporo zieleni . Niebo jest błękitne, ale przejrzystość powietrza wyraźnie spada, pojawia się zamglenie, a niebo na północy wyraźnie ciemnieje. Pogoda zaczyna już się psuć, zaczynają zbierać się jakieś chmurki. Raźno więc ruszam z przełęczy w kierunku szczytu . Kilka łańcuchów przy przekraczaniu żlebu Wrótek, potem stromo do góry, kolejne łańcuchy , trawers nad Doliną Pięciu Stawów i już szczyt, gdzie jest kilkanascie osób. Okazuje się, że chmurki są ciemniejsze i jakiś wyraźny niepokój wisi w powietrzu. Wszystko szybko się podnosi z dolin . Na szczycie spędzam więc jakieś 5 minut i zaczynam dość szybkie zejście z powrotem . Mijam taterników, których widziałem wcześniej jak wspinali się filarem Świnicy, zamieniam z nimi kilka słów. Na Świnickiej Przełęczy... gdzieś w chmurach rozlega się grom. Nie ma czasu na czekanie, należy stąd zejsć jak najniżej! Nad Czarnym Stawem pojawia się Sokół TOPR i zaczyna zataczać pętle . Nad Kasprowym pokazuje się paskudna czarna chmura, która z dużą szybkością zaczyna przykrywać całą dolinę . Uff... jestem już nisko, w okolicy Zielonego Stawu. Zaczyna padać, zaczynają uderzać pioruny. Tym razem nie są to gromy gdzieś w chmurach, tylko potężne i oślepiające wyładowania, które uderzają wszędzie - w szczyty, w dolinę. Czuję się jak pod ostrzałem artyleryjskim. Czasem błysk i ogłuszający trzask sa niemal jednoczesne, co oznacza, ze piorun uderza w bezpośredniej bliskości. To bardzo niekomfortowa sytuacja... ponadto deszcz przemienia się w straszliwe oberwanie chmury, szlakiem płyną potoki wody, buty przemoknięte całkowicie. Całkiem niedaleko jest dolna stacja KL "Gąsienicowa". Już się nie zastanawiam, tylko po prostu biegnę tam ile sił w nogach. Uderzające co i rusz pioruny to tak naprawdę sytuacja zagrożenia życia i nie ma co marudzić. Inni, nieliczni turyści robią to samo. Do deszczu dołącza się grad. dobiegam do budynku stacji, gdzie pod daszkiem stoi dobre 20 osób, ledwo się tam mieszczących. Wciskam się z boku, ale głębiej wejsć się nie da i z boku zacina na mnie. Pioruny nadal tłuką jak oszalałe, sypie grad, góry zniknęły . Zaczyna mi się robić zimno, wszystko mam przemoczone, w butach stoi woda. Po godzinie szczękania zębami stwierdzam, że jak czegoś nie zrobię to dostanę hipotermii, więc dygocząc zdejmuję kurtkę, zakładam mokry polar, mokrą zimową czapkę i mokre rękawiczki. I mokrą kurtkę na to wszystko. Robi mi się nieco cieplej. Gdy nawałnica wreszcie maleje, ruszam raźno do Murowańca, a potem do Kuźnic. Na Boczaniu czeka mnie jednak powtórka z rozrywki - grad , ulewa, pioruny, ale teraz już nie ma się gdzie schowac, więc tylko pozostaje biec szybko w dół, byle do lasu, gdzie jednak jest mniejsza szansa bycia porażonym piorunem. Szlak zamienił się w potok z żółtą, błotnistą wodą . Tak silnego opadu już bardzo dawno nie widziałem. Co ciekawe - gdy docieram do Kuźnic, to przestaje padać. Dochodzę do Ronda, wsiadam w samochód i jadę na Krzeptówki. Wieczorem suszę wszystko i modlę się o pogodę na jutro. Chcę pójść na grań Rohaczy, ale w deszczu i burzy to niezbyt dobry pomysł, a i tak musi mi wszystko wyschnąć, bo na mokro nie pójdę...

by v&w

powrót do listy tras