z Wetliny na Połoninę Wetlińską
(5 kwietnia 2015)
Wetlina - Górna Wetlinka Połonina Wetlińska (Hasiakowa Skała) Przełęcz Wyżna - Wetlina
trasa: bez trudności, ale dość wymagająca kondycyjnie, piękne widoki
czas (bez odpoczynków): ok. 6,5 h
dystans (bez uwzględnienia różnic wysokości): ok. 19 km
  zobacz trasę (wizualizacja 3D)
  zobacz profil wysokościowy trasy
W: Pobudka wcześnie rano. Mamy do przejścia kilkanaście kilometrów, a dzień jest krótki.
V: Szybkie śniadanie... ale jakaś oklapła jestem.
K: Ja chcę na saneczki.
W: Pójdziemy, ale dopiero po powrocie z wycieczki.
V: Pakujemy plecak i nosidło. Wyruszamy w drogę.
W: Czeka nas dość długi marsz drogą. To ta nudniejsza część wycieczki.
V: A w nocy jeszcze dopadało śniegu.
W: No przyznam że mnie to trochę martwi, do naszego pensjonatu prowadzi wąska droga nad potokiem. Jest nieodśnieżona, a my
mamy letnie opony. Lepiej w ogóle nie ruszać samochodu.
V: Dochodzimy do głównej drogi w Wetlinie.
Miejscowość jest dość duża jak na Bieszczady, ciągnie się przez kilka kilometrów.
W: Jaka stacja benzynowa. Drewniana budka i jeden dystrybutor.
V: Mimo że Bieszczady już się cywilizują, to nadal są tu takie relikty przeszłości. Sklepiki przy kościele też są rodem
z innej epoki. Piwo jednak mają. Mają też różne lokalne specjały.
K: Nudzi mi się.
W: Ok, biorę cię do nosidła, bo w tym tempie nigdzie nie dojdziemy. Niezły kawałek swoją drogą.
V: A to stażnica pograniczników. Została zbudowana z kamieni pozyskanych z wysadzonej cerkwi.
W: Niedługo kończy się Wetlina, potem czeka nas jeszcze nudniejszy marsz drogą.
V: A pogoda się psuje...
K: Zimno mi!
W: Hmmm... co robić? Rzeczywiście jest zimno, Krasnoludka marznie. Sama tak szybko nie pójdzie. Zrezygnować z wycieczki?
V: Wiesz co? To może ja z nią wrócę do domu, zobaczymy coś ciekawego w
samej Wetlinie.
W: Czytałem że w tej dolince są opuszczone wsie, może spróbuj je odszukać?
V: No zobaczymy.
W: Ok, to ja idę sam.
V: Tylko się nie zgub.
W: Ruszam szybkim krokiem pustą, asfaltową drogą
. Góry niby niskie, ale w zimowej szacie i przy ponurej pogodzie są jakieś
przygnębiające. W dodatku ich nie znam, ciężko mi szacować odległości patrząc tylko na mapę. Nagle widzę ciekawą tablicę z
napisem "uwaga rysie" i sylwetką tego drapieżnika
. Rysia chętnie bym spotkał, ale wiem, że to niezwykle rzadkie zwierzę i
szansa jest niewielka. Jeszcze dobre pół godziny szybkiego marszu i docieram do kempingu w Górnej Wetlince
. Mogę iść dalej
i podejsć na Połoninę Wetlińską szlakiem z Przełęczy Wyżniej, albo jeszcze dalej, z Brzegów Górnych. Ale idąc stąd szybciej
znajdę się w górach i chyba stąd jest najkrócej. Ruszam pod górę, ale jeszcze na kempingu śniegu robi się tak dużo, że
zakładam stuptuty
. Co gorsza, z gór schodzi jakaś czarna chmura i zaczyna sypać gęsty śnieg. Za mną idzie jeszcze czteroosobowa
rodzina, a poza nimi na szlaku nie ma żywego ducha. W padającym śniegu ciężko toruję według kierunku wyznaczonego
tyczkami. Niby to niemal płaskie pole, ale idzie się wyjatkowo źle. Gdzieś pod spodem ułożona jest twarda ścieżka, ale
gdziekolwiek się z niej zejdzie, to natychmiast zapada się powyżej kolan. Odcinek jakiś 300-400 metrów zajmuje mi dobre 20 minut.
Co gorsza, widoczne ślady kończą się przy kępie drzew. Dalej tylko tyczki, a trasa jest kompletnie nieprzetarta.
Dochodzi mnie rodzina idąca za mną. Postanawiamy iść dalej razem i zmieniać się przy torowaniu. Niby nachylenie jest bardzo małe,
ale taki wysiłek bardzo męczy. Wreszcie wchodzimy w las. Tu przynajmniej wiatr przycicha. Wszystko wokół jest pięknie ośnieżone
,
drzewa przykrywa biała pierzynka. Tuż przed nami ze śniegu podrywa się całe stado saren. Jest bardzo ładnie, szkoda tylko, że
szlak nie jest przetarty, bo nasz marsz jest bardzo wolny. W pewnym momencie nawet idziemy w dół, co i rusz wypatrując oznaczeń
na drzewach. Docieramy na dno malutkiej dolinki, przekraczamy potok drewnianym mostkiem. Według GPS to już niedaleko, kilkaset
metrów. Robi się stromiej, a my co gorsza gubimy szlak. Stwierdzam, że jakby nie iść, to trzeba wprost do góry, a z pewnością
natrafimy na żółty, który trawersuje to zbocze. Znów wysuwam się na prowadzenie i wkrótce docieram do drewnianych
poręczy ograniczających szeroką wygodną drogę, jaką okazuje się żółty szlak. Doszliśmy do niego jakieś dwieście metrów
powyżej połączenia z czarnym. Tym lepiej, mamy mniej do góry. Gdy przechodzimy przez barierki, witają nas zdziwione spojrzenia
ludzi idących żółtym szlakiem. Jest świetnie przetarty, uklepany przez GOPR skuterami śnieżnymi
, a tu jacyś wariaci pchają się
gdzieś z boku, torując w śniegu powyżej kolan. Nic dziwnego że patrzą na nas z zaciekawieniem. Chwilę odpoczywam, po czym raźno
ruszam w górę żółtym szlakiem. Teraz idzie mi się niemal jak na skrzydłach. Na dodatek wychodzi słońce, pora więc zdjąć
kurtkę. Las wkrótce się kończy, a ja wychodzę na rozległy grzbiet Połoniny Wetlińskiej
. Widać już niezbyt odległe schronisko,
ale każdy krok wyżej, to wzmagający się wiatr. Szybko wyjmuję z plecaka kurtkę. Krok za krokiem, ostatnie metry i jestem.
Jeden ze szczytów Połoniny Wetlińskiej, oblepiona śniegiem Chatka Puchatka
, a wokół rozległe widoki. Nie znam dobrze
Bieszczadów, orientuję się tylko w głównych grzbietach i szczytach. Widzę trójkątną z tej strony Połoninę Caryńską, za nią
Halicz i Tarnicę
, w lewo od nich Bukowe Berdo, a na prawo długi grzbiet Działu i Wielkiej Rawki. Reszta gór jest dla mnie
bezimienna. Widok jest ładny i rozległy
(panorama patrz >>
tu), ale daleko mu do dzikich panoram Tatr Wysokich. Wchodzę
do wnętrza kultowego dla niektórych schroniska. To kiedyś była strażnica wojskowa, warunki są spartańskie - niewiele miejsca,
zimno, klepisko zamiast podłogi
. Mogę jednak napić się gorącej herbaty i coś zjeść. Przed schronisko dociera chłopak na...
rowerze górskim na bardzo grubych, balonowych oponach
. Też mu sie chce jeździć zimą po tych wertepach... Pora się zbierać w dół.
Stwierdzam, że rezygnacja z wejścia tu z Krasnoludką była jednak rozsądną decyzją. Jest zimno i nieprzyjemnie, pogoda
znów się psuje. Idę szybko w dół szlakiem żółtym, wchodzę w las
, mijam odgałęzienie czarnego, teraz już przedeptanego przez
pięć par nóg. Żółty okazuje się bardzo wygodny, a na dodatek szybko robi sie niemal zupełnie płasko. Mija mnie dwóch ratowników
GOPR na skuterze śnieżnym, zza lasu wyłaniają się budynki i szosa na Przełęczy Wyżniej. Po kilku minutach docieram tam
, zdejmuję
mokre stuptuty. Teraz już szybki marsz w dół, serpentynami zasnieżonej drogi. Śnieg znów sypie, znów robi się niemiło.
Szczęście, że na samej Połoninie były niezłe warunki i widoki. Mijam Górną Wetlinkę i po paru kilometrach docieram do zabudowań
Wetliny. Wyjmuję telefon i dzwonię do ciebie.
V: Cześć, jeździmy na saneczkach. Gdzie jesteś?
W: Mijam strażnicę Straży Granicznej.
V: To spotkajmy się przy kościele.
W: Po kilku minutach jesteśmy razem.
V: Jak się udała wycieczka?
W: Straszny kawał drogi. No i czasowo dużo mi zeszło na podejściu, a do tego było to męczące. Ale widoki miałem piękne.
K: A ja jeździłam na saneczkach i lepiłam bałwana!
V: Sama teraz wyglądasz jak bałwanek, jesteś cała w śniegu.
W: A te opuszczone wsie odnalazłyście?
V: Nie, poszłyśmy tylko kawałek tamtą dolinką.
W: Kupujemy jeszcze jakieś bieszczadzkie piwko na wieczór i wracamy do naszego pensjonatu.
by v&w